piątek, 31 maja 2013

Mrożona herbata;) jak u znanych producentów


Lato to czas upałów, a na upały idealna jest mrożona herbata! 
Nawet jeżeli lato nas nie rozpieszcza;)
A po co wydawać pieniądze, skoro można zrobić ją samemu?


Co potrzebujemy?
proporcje na kubek o pojemności 0.3-0.5 litra
torebka herbaty
1-2 plasterki cytryny
kilka kostek lodu
cukier do smaku

Jak zrobić?
Herbatę zalać wrzątkiem, do połowy, poczekać jak się zaparzy i trochę wystygnie. Dodać cytrynę i uzupełnić zimną wodą. Dodać lód. Najlepiej smakuje mocno schłodzona i słodka. Więc można posłodzić (ja robię wersję light i używam słodzika).

czwartek, 30 maja 2013

Cichym ścigałam go lotem

Tytuł: Cichym ścigałam go lotem
Autor: Joe Alex
Wydawnictwo: ELIPSA
Ilość stron: 205
Ocena: 4.5/6


Dobre i złe, piękne i brzydkie, uczciwe i zbrodnicze, (mowa o kobietach) wszystkie one potrafią spać bez względu na sytuację, do jakiej spokojnie doprowadziły, bo dobro, zło, szlachetność i zbrodnia są dla nich tylko rekwizytami, jak dobrze lub źle dobrane barwy sukni, szala czy torebki.





Samobójstwa to temat rzeka, jakże częsty w życiu codziennym, jednak równie częsty jest on w literaturze. Ale jak skończyć życie pijąc kawę? Jak tego dokonać? O tym traktuje książka Joe Alexa.

Cichym ścigałam go lotem zaczyna się od tego, kiedy znaleziono zwłoki Sir Gordona Bedforda, a obok niego jest list pożegnalny, co wskazuje na samobójstwo, jednak to wszystko nie jest takie proste. Okazuje się, że obok niego jest jeszcze jeden list wskazujący na zupełnie inne przyczyny śmierci. Jakie? Jak pan Bedford mógł zaparzyć sobie zatrutą kawę, jeżeli na ekspresie nie ma jego odcisków palców? Czy on sam rzeczywiście ją zaparzył czy ktoś mu pomógł? Jakie miał powody, żeby odebrać swoje życie? Sam napisał te listy czy ktoś mu pomógł? Z pomocą w kwestii rozwiązania zagadki przychodzi Joe Alex – detektyw - oraz jego przyjaciel – Ben Parker. Czy dojdą do tego jak naprawdę zmarł Sir Gordon Bedford?

Cichym ścigałam go lotem jest już bodajże trzecią książką autorstwa Joe Alexa jaką czytałam i podeszłam do niej z wielkim zapałem i entuzjazmem zaraz po przeczytaniu innej książki tego autora – Gdzie przykazań brak dziesięciu. Dzisiejsza pozycja jest jakże podobna do poprzedniej książki, którą czytałam. Również motyw samobójstwa, również dochodzenie Joe Alexa czy to aby na pewno w ten sposób zginął bohater, podobny klimat obu pozycji. Mimo tego, że jest to ciekawy kryminał w starym stylu, wciąż myślę nad tym jak go ocenić. Jest napięcie, jest dość wciągająca fabuła, jest czekanie na rozwiązanie, jednak po skończeniu książki czułam pewien niedosyt, który wciąż gdzieś tam siedzi. Czy to przez owe uderzające podobieństwo do niedawno przeczytanej książki Alexa? Najwidoczniej. Jest to jednak forma krótka i sprawnie napisana, przez co czyta się ją zadziwiająco szybko i przyjemnie. Choć ta pozycja wypada w moich oczach ciut gorzej, to jednak król polskiego kryminału wciąż trzyma fason i poziom. Ostatecznie, mimo mojego małego niedosytu, polecam książkę z całego serca. Każdy, kto nazywa się fanem kryminały powinien zapoznać się z twórczością tego autora, a każdy, kto nie jest przekonany do tego typu literatury, dzięki Joe Alexowi może stać się jej miłośnikiem.

środa, 29 maja 2013

A jeśli ciernie

Tytuł: A jeśli ciernie
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 432
Ocena: 2.5/6


Musiałem otrzeć łzy, które napłynęły mi do oczu. Jakże ciężko jest usłyszeć coś o sobie. Zwłaszcza, że nie było w ty krztyny prawdy. Ojciec mówił tak, jakby wiedział, co kryje się w moim wnętrzu, ale nie wiedział nic.






Byliśmy już świadkami tego jak w Kwiatach na poddaszu rodzeństwo Dollangerów było więzione na poddaszu przez matkę i babkę, widzieliśmy także jak w Płatkach na wietrze spotkali oni bardzo miłego człowieka, który postanowił im pomóc... A co przyniesie kolejna część sagi? Co tym razem ich spotka?

A jeśli ciernie opowiadają kolejne losy owego rodzeństwa, z którego ostali się już tylko Cathy i Chris. Występują oni teraz jako małżeństwo wychowując oni dzieci Catherine, które zupełnie nie wiedzą, że ich rodzice są sobie tak bliscy... Któregoś dnia do posiadłości obok ich domu sprowadza się dostojna staruszka, z którą szybko zaprzyjaźnia się jeden z synów dziewczyny. Od jej lokaja dostaje on także tajemniczy pamiętnik i pod jego wpływem zachowanie chłopca zmienia się nie do poznania. Co takiego odkrył w tej książce? Czy dzieci Cathy odkryją prawdę o ich rodzicach? Kim jest owa staruszka z posiadłości obok?

Chłopiec, staruszka i jej lokaj
A jeśli ciernie są moim trzecim spotkaniem z twórczością pani Anderws i w moich oczach wypada ono najsłabiej. Kwiaty na poddaszu mnie zachwyciły, Płatki na wietrze wypadły dość marnie, lecz przy tym A jeśli ciernie to istna nuda. Język prosty, zresztą jak w wszystkich częściach, styl już w  pierwszej książce przypadł mi do gustu. Jednak sama historia naprawdę mdła. Cathy i Chris zachowują się w tej książce jakby byli dziećmi, a nie dorosłymi ludźmi wychowującymi dzieci, ich postępowanie jest naprawdę irytujące. Ponad 400 stron rozwodzenia się na tym, jak jeden z synków się zmienia, a drugi uwielbia mamusię oraz nad tym jak Cathy nienawidzi matki i Chris musi być jej zdrowym rozsądkiem. W wielu opiniach A jeśli ciernie wypadają lepiej od swojego poprzednika, u mnie zdecydowanie gorzej. Zaciekawiło mnie w niej jedynie to jak rodzeństwo wytłumaczy się z dzieciom z tego, co one podsłuchały i powiedziała im owa staruszka z domu obok. Poza tym praktycznie nic... Książka do przeczytania i odłożenia na półce. A szkoda, bo Kwiaty na poddaszu zapadły mi dość mocno w pamięć, Płatki na wietrze trochę mniej, ale jednak po kontynuacji spodziewałam się czegoś lepszego... A taka przeciętność się trafiła... Momentami miałam wrażenie, że książka była pisana jakby na siłę, żeby była kolejna część, którą można zaliczyć do bestsellerowej sagi... Generalnie zawiodłam się i nie wiem czy będę sięgać po kolejne tomy, skoro mają taką tendencję spadkową. Czytałam gorsze książki w swoim życiu, ale ta w żadnym wypadku nie zachwyca. Przynajmniej napisana w dość sprawny sposób, że czytało się dość szybko.

Zapraszam na CANDY;)

Kobierzec

Tytuł: Kobierzec
Autor: Clive Barker
Wydawnictwo: Mag
Ilość stron: 728
Ocena: 3/6



Pomyślał, że tak musi wyglądać śmierć: traci się wszystko co kochane i drogie i nie można temu zapobiec. Tak, to właśnie był rodzaj umierania.






Wyobraźcie sobie, że jesteście bohaterami fikcyjnej opowieści od której aż zionie magią, w której mnóstwo jest różnych tajemniczych istot. Lecz jak przedostać się do tego świata? Gdzie jest do niego wejście? Może w starym, zwiniętym dywanie? Nie, przecież to nie możliwe... Clive Barker udowadnia, że jednak można;)

Kobierzec przedstawia historię magicznego świata, do którego można przedostać się za pomocą tytułowego dywanu. Wszystko wydaje się być takie wspaniałe, jednak pozory mylą, pamiętajcie. Kiedy ów brama do „utkanego” świata wpada do rąk naszych bohaterów, wpadają oni w niemałe kłopoty. Choć początkowo byli dla siebie praktycznie obcy, teraz będą musieli połączyć siły, żeby przeciwstawić się siłom zła, wydostającym się z kobierca. Jak wpłynie on na ich życie? Jakie przygody ich spotkają? Jakie postacie z owego fikcyjnego świata spotkają? Wygra dobro czy zło? Jak będzie wyglądać walka? Tego wszystkiego można dowiedzieć się z książki.

Kobierzec jest już trzecią książką Barkera, którą czytałam. Jak Wielkie sekretne widowisko wzbudziło mój zachwyt, który przy Everville trochę opadł, tylko po to, żeby tutaj opaść jeszcze bardziej. Akcja książki toczy się tak w miarę sprawnie i porządnie do około 2/3 powieści, w tym momencie następuje spory spadek formy, który już się utrzymuje. Nawet w tej lepszej części pozycji są momenty, kiedy czas duży się niemiłosiernie, nie mówiąc już o końcówce książki. Cała historia tak naprawdę nie nie się ze sobą zbyt wielu wartości. Przepraszam, należy sobie ufać i trzymać się razem. Od kiedy zaczęłam czytać Kobierzec, żaden z bohaterów, nie wzbudził mojej szczególnej sympatii, żaden niczym się nie wyróżniał, ani osobowością, ani oryginalnością, ani czymkolwiek innym. Naprawdę przeciętne postacie, jakich wiele w literaturze. Właśnie mniej więcej od 2/3 powieści wszystko zaczyna się sypać. Akcja toczy się jak flaki z olejem, zero jakiegoś zakończenia, zero spuentowania historii, zero czegokolwiek. Początkowo można by ocenić książkę tak na 4, jednak zupełnie schrzanione zakończenie, ocena drastycznie spadam i mam mieszane uczucia względem tej książki. Barker ma charakterystyczny, fajny styl, który wciąga, jednak sam pomysł na tę pozycję jest nie do końca wykorzystany. A szkoda, szkoda... Myślałam, że będzie skok wzwyż jeżeli chodzi o formę, jednak spadła i jak na razie Kobierzec jest najgorszą książką Clive'a jaką czytałam. A szkoda... Czy polecam? No niekoniecznie... Chyba, że będzie się Wam bardzo nudziło i nie mielibyście co z czasem zrobić...

wtorek, 28 maja 2013

Zraniony pasterz

Tytuł: Zraniony pasterz
Autor: Daniel Ange
Wydawnictwo: Wydawnictwo M
Ilość stron: 144
Ocena: 6/6


Jakże potrzebujesz dzielić się miłością godną twego serca! Nie jesteś stworzona do małych, skarlałych miłostek... Jesteś stworzona do miłości wielkiej i silnej, która przetrwa na zawsze. Jesteś do niej zdolna. Jesteś większa, piękniejsza niż myślisz.





Jak czuje się Bóg, kiedy człowiek chce być mądrzejszy od niego? Czy Boga w ogóle można zranić?  Czy rzeczywiście jest dobrym pasterzem, który kocha swoje owieczki – ludzi? Jaki jest Bóg? Przeczytaj Zranionego pasterza i się przekonaj!

Zraniony pasterz jest książką pisaną z perspektywy Boga, będącego biblijnym Dobrym Pasterzem i opowiada o tym jak mocno Wszechmogący ukochał człowieka, dając mu jednocześnie wolną wolę, a przede wszystkim całego siebie. Jest to opowieść o tym jak Pasterz wpływa na życie swojej owieczki, w sposób delikatny, subtelny, bo jest dżentelmenem i nie wchodzi w czyjeś życie z butami.To piękna książka o samotności w tłumie, o miłości do ludzi, do Boga, o miłości Boga do człowieka. Jest to poruszająca opowieść, którą każdy powinien przeczytać! 

Zagubionego pasterza kupiłam sobie jakieś 4 lata temu i od kiedy przeczytałam ją po raz pierwszy, często do niej wracam. Ale co ona w sobie takiego ma? To wszystko należałoby zacząć od zdania: Tak, jestem katolikiem. Wierzącym i praktykującym. Jednak jak każdemu człowiekowi zdarzają się wątpliwości i w tym momencie przychodzi z pomocą ta książka. Przy Zranionym pasterzu można naprawdę się popłakać. A dlaczego? Bo jest to opowieść o Bogu, któremu na imię jest Miłość. Jest to także niebanalny komentarz do zdania będącego już sloganem – Bóg Cię kocha. Moim zdaniem jest to książka, która w dobitny sposób przedstawia to, jak ważni jesteśmy w oczach Najwyższego oraz o tym że kocha nas zupełnie inaczej niż kocha nas drugi człowiek. Jest to pozycja, która dodaje nadziei, pocieszenia, a także umacnia w wierze. Choć fabuła i język są dość proste to pozycja niesie wielkie i głębokie przesłanie. Osobiście nadal jestem pod wielkim wrażeniem tej książki, mając świadomość, że ta pozycja może wywoływać ciągle poruszenie w dzisiejszym zateizowanym świecie. Bo po co pisać o Bogu, skoro można pisać o seksie? Mi jednak ta pozycja dodaje pewności, że Ktoś istnieje i nade mną czuwa. I kocha o wiele razy mocniej niż wszyscy ludzie razem wzięci. A czy polecam? Oczywiście!  Czujesz się zagubiony w świecie? Często masz wszystkiego dość? Nie dajesz sobie z czymś rady? Masz wątpliwości czy Bóg istnieje i się Tobą interesuje? To Zagubiony pasterz jest książką dla Ciebie!

Tajemniczy ogród

Tytuł: Tajemniczy ogród
Autor: Frances H. Burnett
Wydawnictwo: Greg
Ilość stron: 232 
Ocena: 4/6



Wszystko było takie śliczne, że radość zaczęła łagodzić jej gniew i zły humor. Nie myślała, że wuj aż tak o niej pamięta, i jej małe, zatwardziałe serduszko uczuło wdzięczność.





Jako dziecko wychowane w bloku ze sporym placem zabaw zawsze marzyłam o ogromnym i otoczonym tajemnicą ogrodzie albo wielkim, zakurzonym strychu, na którym można znaleźć stare obrazy, rodzinne pamiątki, stare kufry z przeróżnymi, magicznymi przedmiotami. Czy takie miejsca nie są wspaniałe? O tym przekonali się także bohaterowie Tajemniczego ogrodu autorstwa Frances H. Burnett.

Tajemniczy ogród opowiada historię, którą zna chyba każdy. Bo któż nie słyszał o  wyjątkowo brzydkiej i kapryśnej panny Mary, która po śmierci swojego ojca i jedynego opiekuna zamieszkuje w wielkim domu swojego wuja? Dziewczynka jest bowiem osobą, której nikt nie lubi z powodu jej charakteru, wyjątkowo ciężkiego, kapryśnego, a także przez to, że chciała ona być kolokwialnym „pępkiem świata”, wokół którego powinno kręcić się wszystko inne. I jak wiadomo, chociażby z lekcji polskiego w podstawówce, któregoś dnia Mary dokonuje swoistego odkrycia, które odmieni ją zupełnie. Jakie to odkrycie? Jakie zmiany zajdą w dziewczynce? Jak na nie zareagują osoby w jej otoczeniu? Czy w ogóle jakieś zmiany w tak rozkapryszonej osobie mogą zajść? To już chyba też już wiadomo;)

Mary wchodząca do ogrodu
Tajemniczy ogród jest lekturą szkolną, którą należy przeczytać bodajże w IV klasie szkoły podstawowej i właśnie wtedy po raz pierwszy się z nią zetknęłam, jednocześnie była to pierwsza pozycja z kanonu lektur obowiązkowych przez, którą nie mogłam przebrnąć. Teraz po tylu latach postanowiłam się zabrać za nią jeszcze raz i teraz mam zupełnie inne odczucia niż wtedy w podstawówce. Muszę przyznać, że jest to wartościowa lektura o wielkich zmianach, jakie mogą zajść w człowieku, o tym jak pod wpływem delikatnych sygnałów może zupełnie się zmienić życie tak młodej istoty. Jest to także piękna opowieść o przyjaźni, jaka w rzeczywistym świecie nie istnieje (przynajmniej wokół mnie). Według mnie, jako 20-latki po bio-chemie, książka jest pisana dość banalnym językiem, ale w końcu jest to książka dla dzieci. Jednak jak i teraz, jak i te dobre kilka lat temu, kiedy przerabiałam tę lekturę w podstawówce, odczuwałam w tej pozycji częsty powiew nudy. Przyjaźń, zmiany zachodzące w człowieku – wszystko fajnie, pięknie, ale dobrze, żeby w książce coś jeszcze się działo poza zachwytami dziewczynki nad ptaszkiem, ukrytą furtką i tytułowym ogrodem. Po skończeniu tej pozycji miałam naprawdę mieszane uczucia i trudno mi ją oceniać, bo zwyczajnie nie wiem co o niej myśleć. Tu pewnie wielu zaskoczę, ale wtedy w czasach starszych klas podstawówki zdecydowanie większą przyjemność sprawiło mi przeczytanie W pustyni i w puszczy Sienkiewicza, aniżeli Tajemniczego ogrodu. Trzeba przyznać, że zdecydowanie jest to książka, którą warto przeczytać, ale chyba jednak będąc trochę młodszym jak ja, bo czułam się na nią nieco za stara. Ale co z owymi powiewami nudy? No cóż, są i już pozostaną, zostawiając po sobie pewien niesmak. Jednak mimo tego polecam przeczytać tę pozycję. Niesie w sobie coś i ma magię owego ogrodu, który zmieniał ludzi. A o reszcie można przekonać się podczas czytania;) Coś co jeszcze uderza to strasznie brzydka okładka tego wydania, jak dla mnie jedna z brzydszych, jaką widziałam. Za to obrazek po prawej mnie po prostu urzekł!!!

Przypominam o Candy;)

poniedziałek, 27 maja 2013

Kot, który czytał wspak

Tytuł: Kot, który czytał wspak
Autor: Lilian Jackson Braun
Wydawnictwo: ELIPSA
Ilość stron: 174
Ocena: 2/6


Kiedy kot, który jest obrazem gracji i piękna, nagle przewraca się w ohydnej pozie, wykrzywia pyszczek i drapie się w ucho, to mówi panu, proszę szanownego pana, aby pan sobie poszedł do wszystkich diabłów!






Koty są stworzeniami wyjątkowo inteligentnymi, przewrotnymi, a momentami także bardzo złośliwymi, jednak bardzo ciekawymi i słodkimi. Autorka widocznie wykorzystała tę wiedzę przy  tworzeniu swojego 30-tomowego cyklu o przedstawicielu owego gatunku. Kot, który czytał wspak jest pierwszą częścią tej właśnie znanej serii, od której uginają się regały w bibliotekach i zapewne w wielu domach także.

Kot, który czytał wspak jest pozycją, w której teoretycznie tytułowy kot ma odgrywa główną rolę, szkoda tylko, że naprawdę tak nie jest. I to właśnie on rzekomo ma rozwiązać zagadkę, za którą zabrał się dziennikarz kulturalny John Qwilleran. I jest to zadanie stworzone specjalnie dla niego, z racji tego, że wszystko dzieje się w lokalnym środowisku artystów, a także ich współpracowników i wrogów. A ogólnie wiadomo, że jest to środowisko dość specyficzne. Jaką zagadkę ma do rozwiązania John? Jaką rolę odegra w tym kot będący miłośnikiem specjalnie przygotowanej wołowiny i soku z białych winogron? Co w tym środowisku odkryje John Qwilleran będący autentycznym głównym bohaterem powieści? Jak skończy się relacja kota i dziennikarza?  Co im się przytrafi? Polubią się?

Czyż nie jest słodki?
Podczas matur nie brałam ze sobą do Wrocławia wielu książek do czytania, wiedząc, że biblioteka ma tam mnóstwo książek, które mogłabym przeczytać i to właśnie stamtąd wypożyczyłam Kota, który czytał wspak oczekując dobrego kryminału, który umili mi czas, jednak okazało się, że liczyłam na zbyt wiele. Napis na okładce głosi: Największy hit od czasów Agathy Christie. O jakież to kłamstwo! Jest to pierwsza i jedyna książka pani Braun, którą czytałam, ale już po tej jednej pozycji mogę stwierdzić, że Królowej kryminału nawet do pięt nie dorasta. Agatha pisała dobre, porządne kryminały, które chce się w kółko czytać, a autorka tej pozycji stworzyła marną, wręcz banalną opowiastkę o kocie, która w dodatku jest opowiedziana w niezbyt ciekawy sposób. Sama zagadka pojawia się dopiero w połowie i tak cieniutkiej książki, a do tego jest zupełnie nieciekawa. Intryga i napięcie w książce są naprawdę marne, w zasadzie zupełnie ich nie ma, co zamiast zainteresowania i oczekiwania na następne wydarzenia, wywołuje u czytelnika zupełną nudę, ziewanie wręcz. Brak w niej jakiejkolwiek ciekawej akcji ani jakiś interesujących bohaterów, którzy mogliby zafascynować. Jedynie ów kot miewa swoje przebłyski. Jednak jak na to, że zasadniczo ma być to książka o tym zwierzęciu jest o nim w stosunkowo niewiele. Moim zdaniem jest to marna pozycja, której nikomu nie polecam. Podobno jest ona przeznaczona dla osób, które uwielbiają koty I tej właśnie grupie społecznej powinna się spodobać. Osobiście bardzo lubię te zwierzęta, wręcz uwielbiam i uważam za strasznie słodkie, sama miałam dwa koty (szkoda, że są już w swoim kocim niebie), a książka zupełnie mi nie przypadła do gustu, a tytułowy kot nie zachwycił swoją osobowością. Zdecydowanie szkoda czasu na nią, lepiej poświęcić go na coś innego.

Gdzie przykazań brak dziesięciu

Tytuł: Gdzie przykazań brak dziesięciu
Autor: Joe Alex
Wydawnictwo: ELIPSA 
Ilość stron: 301
Ocena: 5.5/6



Jutro może być równie odległe jak wieczność. Albo równie bliskie.







Czy może istnieć świat bez żadnych reguł i zasad? Czy to byłby to jeszcze świat czy już kompletny chaos? A czy indyjskie rzeźby są na tyle fascynujące, żeby poświęcić im życie i stać się ich znawcą?  Joe Alex w książce Gdzie przykazań brak dziesięciu wziął sobie chyba za cel odpowiedzenie na te pytania.

Gdzie przykazań brak dziesięciu jest pozycją opowiadającą o Sir Johnie Somerville, który jest znawcą indyjskich rzeźb. Któregoś dnia zaprasza do siebie swoją wnuczkę Karolinę Beacon, a jej zadaniem było sprowadzenie znanego detektywa – Joe Alexa. John jest byłym generałem, który w swoim domu wprowadza równie wojskowe zasady. Jest nieugięty, uparty oraz zacięty w swoich pasjach i poglądach, jest także osobą dowcipną, która lubi stroić żarty osobom wokoło. W jakiej jednak sprawie potrzebował pomocy detektywa? Jaką rolę w tym wszystkim odegra wnuczka byłego generała? Jaki związek ma ów mężczyzna i indyjskie figury z tytułowym brakiem przykazań? O co w tym wszystkim chodzi?


Joe Alex
(Maciej Słomczyński)
Gdzie przykazań brak dziesięciu jest moim drugim spotkaniem z twórczością Joe Alexa, jednak zupełnie innym niż wcześniejsza lektura – Jesteś tylko diabłem. Całkiem inna historia, niepodobna do poprzedniej, którą czytałam, jednak obydwie książki są typowymi kryminałami w starym stylu, a to właśnie lubię! Przyznam szczerze, że jest to pozycja, która trzyma czytelnika w niezbyt mocnym napięciu, mimo zabiegów autora, które miały na celu pozbycie się nudy podczas lektury. Jak tak przypominam sobie wszystkie kryminały, które czytałam, to stwierdzam, że nigdzie wcześniej nie spotkałam się z takimi sytuacjami. Tak samo jak nigdy nie spotkałam się wcześniej z tym, żeby autor siebie przedstawiał jako jednego z głównych bohaterów. Ale nie powiem – ciekawy zabieg, taki nietypowy. Choć książka została napisana w 1968 roku podczas czytania miałam wrażenie, że właśnie żyję w tamtych czasach. Bardzo przypadł mi do gustu klimat powieści, jego atmosfera, wolna od elektroniki czy gadżetów, których nam w rzeczywistym świecie pod dostatkiem. To wszystko, a także język i sposób pisania, przyczyniło się do tego, że książka pozwoliła się przenieść zupełnie w świat książki, ale także do tego, że Joe Alex stanie się chyba jednym z chętnie czytanych przeze mnie autorów. Przeczytałam jego dwie książki i widzę, że tworzy świetnie wykreowany świat, z którego nie chce się wychodzić. Ja zdecydowanie książkę polecam i gwarantuję naprawdę ciekawe spędzenie czasu z nią.Gdzie przykazań brak dziesięciu, do tego kubek dobrej herbatki i świetna wieczorna przygoda gwarantowana. Jeżeli będziecie mieli możliwość – przeczytajcie ją bez wahania, bo naprawdę warto. Joe Alex tworzy naprawdę świetne kryminały, szkoda tylko, że sam się nie uważał za ich dobrego twórcę.

piątek, 24 maja 2013

Warstwowe latte - domowy sposób;)


W restauracjach warstwowe kawy często wzbudzają zachwyt.
Ale jak zrobić taką kawę w domu nie mając specjalnego i drogiego ekspresu?
Od kiedy nauczyłam się robić taką kawę domowym sposobem, stałam się domowym baristą, bo moja rodzina ją wręcz uwielbia;)
Więc przestawiam Wam domowy sposób zrobienia warstwowego latte


Co będziemy potrzebować?
ok pół szklanki zaparzonej kawy 
(najlepiej rozpuszczalnej)
ok.pół szklanki mleka
(im tłuściejsze tym lepsze)
słoik/butelka z zakrętką
wysoka szklanka

Jak zrobić?
Mleko podgrzać. Można w mikrofalówce bezpośrednio w słoiku czy butelce, albo na kuchence i dopiero później przelać. Optymalna temp. mleka do spienienia to 60 st. C.
Później zakręcić słoik/butelkę i przez ok. 1-1.5 minuty szubko i energicznie potrząsać (aż do uzyskania odpowiedniej ilości pianki na wierzchu). Następnie spienione mleko przelać do szklanki. I teraz najważniejsze - wlewanie kawy. Należy to robić powoli i lać kawę po ściance. 
Latte można urozmaicić dodając do kawy trochę cukru waniliowego, jakiegoś syropu, likieru lub po prostu kropelkę aromatu do ciasta (polecam migdałowy!)

Nie przejmujcie się jak za pierwszym razem Wam nie wyjdzie;)
W razie pytań, jak coś niejasno wyjaśniłam - piszcie na maila;)
Zapraszam do wzięcia udziału w moim CANDY;)



czwartek, 23 maja 2013

Agnes Grey

Tytuł: Agnes Grey
Autor: Anne Brontë
Wydawnictwo: MG
Ilość stron: 240
Ocena: 3/6


Byliśmy poddawani wielu próbom i będziemy im poddawani jeszcze nieraz, lecz stawiając im wspólnie czoła, pamiętamy, że ich zadaniem jest przygotować nas do tej z największych prób: ostatecznego rozstania.





Wyobrażacie sobie życie w XIX-wiecznej Anglii? W epoce wynalazków, sukien do ziemi, gazowych latarni oświetlających brukowane ulice? W czasach i miejscu gdzie żył sławny Sherlock Holmes? W świecie, w którym żyła kobieta, której imię i nazwisko jest jednocześnie tytułem książki? Wyobrażacie sobie bycie guwernantką w tamtych czasach?

Agnes Grey jest młodą, wykształcona i pobożną dziewczyną, a jednocześnie nader upartą i w dodatku niezamężną. A co może zrobić taka osoba, żeby pomóc swojej rodzinie będącej w trudnej sytuacji finansowej? Jak odciążyć pobożnego  i mało zaradnego ojca – pastora? Jedynym zadaniem dla takiej kobiety jak Agnes Grey jest zostanie guwernantką u bogatej rodziny. Czy podoła ona zadaniu? Czy uda się jej przekazać wiedzę rozpieszczonym i niechcącym się uczyć dzieciom? Czy jej charakter okaże się wystarczająco silny, żeby wytrzymać presję rodzin? Z jakimi wyrzeczeniami wiąże się praca guwernantki?

Anglia XIX wieku
kliknij w obrazek, żeby powiększyć
A skąd się wzięła postać Agnes Grey? Fikcja? Otóż nie, książka jest bowiem inspirowana przeżyciami jednej z trzech znanych sióstr pisarek - Anne Brontë. Pierwszą myślą jaka pojawia się po przeczytaniu tej książki jest jakże trafne zdanie: Obyś cudze dzieci uczył. Jakieś to prawdziwe przy tej pozycji! Praca nauczyciela od zawsze należała do wyjątkowo niewdzięcznych. Bo jak uczyć dzieci, które myślą o zupełnie czymś innym? Jak zainteresować je nauką i obudzić w nich głód wiedzy? Jak przekazać wartości, których nieraz nie umieją przekazać sami rodzice? Jednak to właśnie w czasach sióstr Brontë nauczyciele byli traktowani z pogardą, jak mebel czy służbę dla dzieci, z których na siłę chciano zrobić geniuszy. Ale czy dzisiaj jednak jest lepiej? Kwestia dyskusji. Osobiście wiem, że to nie rola i zawód dla mnie… Nie potrafiłabym… Ale wracając do książki. Agnes Grey jest klasyką opiewaną przez wielu, choć mi osobiście nie podeszła do gustu. Język jak najbardziej w porządku, inny niż ten, który znamy, choć Lovecraft, moim zdaniem, pisze o niebo lepiej. Sama historia niczym się nie wyróżnia. Ileż jej podobnych napisało życie! Moim zdaniem zwyczajna przeciętność, która niczym nie potrafi zachwycić. Na szczęście książka jest dość krótka, więc nie poszło na nią zbyt wiele czasu. Szkoda, że tak wypadła, myślałam, że będzie choć ciut lepiej. Sądziłam, że będzie w niej więcej klimatu XIX wiecznej Anglii, którą tak bardzo lubię. No cóż… Można przeczytać, ale wspaniałych, cudownych przeżyć i możliwości wciągnięcia się w książkę nie gwarantuję. W żadnym razie.

Zapraszam do wzięcia udziału w moim CANDY;)

Majowe Candy u hadzi;)

Banerek
Podczas mojej nieobecności w blogosferze blog obchodził swoje urodziny;)
Więc z tej okazji ogłaszam spóźnione Candy;)

Do zgarnięcia 2 nowiutkie książki;)
-Szerszy kadr Marta Kurzewska
-Pleciuga Hickey Christine Dwyer


Zasady:

1. Organizatorem konkursu jest Hadzia, będąca autorką tego bloga.
2. Warunkiem wzięcia udziały w rozdaniu jest napisanie komentarza pod tym postem,
a w nim powinno się znaleźć:
-chęć zgłoszenia się
-numer nagrody
-adres e-mail
3.Rozdanie TYLKO dla posiadaczy bloga;)
4.Zamieszczanie baneru nie jest konieczne, ale mile widziane
5. Obserwowanie bloga i polubienie strony na fb nie jest konieczne,
ale również mile widziane.
6.Zapisy trwają do 31 maja br. do godz 23:59
7.Ogłoszenie wyników 1 czerwca;)


środa, 22 maja 2013

Wiedźma.com.pl

Tytuł: Wiedźma.com.pl
Autor: Ewa Białołęcka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 360
Ocena: 1.5/6



Być może każdy ma swoje prywatne niebo.
Albo piekło – to zależy tylko od nas.







Czy wiedźmy istnieją? A czy możliwe jest, żeby widzieć duchy? Czy one w ogóle istnieją i są widoczne? Czy uzależnienie od Internetu jest tak silne, że wzniecenie ognia bez użycia Google jest wyczynem? Ewa Białołęcka w książce Wiedźma.com.pl udowadniana, że to wszystko jest możliwe…

Bohaterką pozycji Wiedźma.com.pl jest Krystyna, zwana dalej Reszką, jest matką wychowującą samotnie sześciolatka, a jednocześnie postacią niewyróżniającą się i wyjątkowo mało charakterystyczną. Bo cóż ciekawego jest w kobiecie uzależnionej od Internetu, która wraz z synkiem mieszka kątem u rodziców, jest zagorzałą fanką glanów, kawy, papierosów oraz jadowitych tekstów? Któregoś dnia okazuje się, że tajemnicza ciotka, będąca wiedźmą, przepisała Reszce majątek w wiosce, której nie ma na mapach i nie da się jej zlokalizować. Kobieta wybiera się tam i trudno jest jej tam wytrzymać z powodu braku Internetu, a zrobienie tam czegokolwiek bez pomocy wujka Google to wielki wyczyn. A w dodatku widzi rzeczy, których nie widzi nikt inny… Czy możliwość oglądania zjaw jest normalne w tym domu? Jaki związek ma z tym ciotka reszki, owa wiedźma?

Wiedźma.com.pl jest książką, o której czytałam wiele pozytywnych opinii, jednak u mnie wywoływała ona irytację. Bo ileż można czytać o nieumiejętności życiu bez Internetu, piciu kawy, paleniu papierosów oraz użalaniu się nad kiepską sytuacją finansową? Bohaterzy mało charakterystyczni i zapadający w pamięć. Jak na książkę zadeklarowaną jako fantastykę oczekiwałam bardziej niesztampowych bohaterów, ciekawie wykreowanej akcji, więcej fantastycznych elementów, poza obecnością kilku duchów, które ani nie są mocno fantastyczne ani nie sieją grozy. Jak Fabryka Słów często ma świetne grafiki, tak te s środku mnie do siebie tak do końca nie przekonały. Jedynym dość ciekawym elementem jest przedstawienie owej małej wioski, w której znajduje ów przepisany Reszce majątek, choć jak na książkę fantastyczną jest to aż nader realistyczne. Momentami Wiedźma.com.pl kojarzyła mi się z Kronikami Jakuba Wędrowicza, autorstwa Andrzeja Pilipiuka,  tak jakby autorka na siłę chciała to skopiować.... Zbierając się już na podsumowanie – nie polecam tej książki. Mimo wielu pozytywnych recenzji w blogosferze, zdecydowanie mi nie przypadła do gustu. Ani trochę mnie nie wciągnęła ani nie zaintrygowała, a czytanie jej nie sprawiło mi żadnej przyjemności. Zdecydowanie szkoda czasu na nią, tyle ciekawym książek do czytania… Jak na książkę z Fabryki Słów oczekiwałam od niej o wiele więcej, ale niestety się rozczarowałam tą książką.


wtorek, 21 maja 2013

Operacja Kustosz





Tytuł: Operacja Kustosz
Autor: Jolanta Kaleta
Wydawnictwo: Psychoskok
Ocena: 3.5/6









Wrocław jako miasto uwielbiałam od zawsze, od kiedy tylko pamiętam czułam w tym mieście coś magicznego. I to było jednym z powodów, dla którego wylądowałam w liceum właśnie w tamtym mieście. I z powodu tej samej magii uwielbiam książki, w których chociaż część akcji dzieje się we Wrocławiu czy Dolnym Śląsku. Jedną z tych książek jest właśnie Operacja Kustosz autorstwa pani Kalety.

Operacja Kustosz jest powieścią sensacyjną, która dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych – podczas II wojny światowej, a także z czasów obrad Okrągłego Stołu w 1989 roku. Teoretycznie główną bohaterką powieści jest młoda, inteligenta oraz nieziemsko ładna pracownica archiwum – Marina i to wokół niej się wszystko zaczyna dziać, a to wszystko dzięki majorowi Zbyszkowi Kwiecińskiemu, który od lat zaangażowany w tytułową i jakże tajną operację służb o kryptonimie Kustosz. Zadaniem tej akcji jest odnalezienie dzieł sztuki wywiezionych przez nazistów pod koniec II Wojny  Światowej, a w szczególności niezwykle cennego, renesansowego obrazu pt. Portret Młodzieńca. Czy uda im się odzyskać owe obrazy? W jakich skrytkach zostały one schowane przez Niemców? Czego się dowiedzą? Czy skończy się to zwycięstwem czy porażką?

Portret młodzieńca
Rafaela Santi
Przyznam szczerze, że sama nie wiem jak mam się ustosunkować do tej powieści. Na początku muszę przyznać, że sam pomysł na nią jest naprawdę ciekawy. Archiwum, obrazy, ich kradzieże itp. Szkoda tylko, że momentami akcja toczy się jak flaki z olejem, może nawet jeszcze gorzej. Dynamizmu nie dodaje nawet fakt, że akcja książki dzieje się naprawdę w wielu miejscach -  począwszy od maleńkiego Mieroszowa pod Wałbrzychem, poprzez twierdzę w Srebrnej Górze, Karkonosze, Wrocław, Linz, Berlin, po wiele innych miejsc. Zamiast dodać werwy, miesza to tylko w głowie czytelnika. Jak na powieść sensacyjną jest to powieść dość nużąca, nie niosąca ze sobą zbyt wiele wartości, cytatów, a przede wszystkim nie niosąca za sobą zbyt wielkiej zagadki, którą należało by rozwiązać. Operacja Kustosz jest pierwszą książką autorki, która przeczytałam, ale także nie ostatnią (następna recenzja ukaże się niebawem). Sytuację chyba ratuje fakt, że sama nie wiem dokładnie czemu, ale pozycja skojarzyła mi się z polskim filmem pt. Vinci, który w moich oczach wypadł dość dobrze, choć sam był rewelacją.  No i fakt, że choć część akcji dzieje się we Wrocławiu oraz podczas II Wojny Światowej.

Podsumowując, jeżeli nie macie co czytać, nie macie co zrobić z czasem i Wam się nuci – przeczytajcie. Także jeżeli jesteście zapalonymi fanami II Wojny Światowej, czasów obalania komunizmu w Polsce czy wywożenia obrazów przez Niemców. Jeżeli nie zaliczacie się do żadnej z tych grup – niekoniecznie musicie ją czytać, bo w moich oczach wypada nader przeciętnie.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję: 
Można ją zakupić o TU

Płatki na wietrze

Tytuł: Płatki na wietrze
Autor: Virginia C. Andrews
Seria: Rodzina Dollangangerów
Tom: drugi
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 446
Ocena: 3.5/6


Jak to się stało, że ten obcy człowiek darował nam serce i miłość, gdy najbliżsi chcieli nas unicestwić?






Płatki na wietrze są kontynuacją przygód bohaterów, których poznaliśmy w pierwszej części serii o rodzinie Dollangangerów pt. Kwiaty na poddaszu. I jest to kolejna część, o której wciąż jest wszędzie głośno i jest jednym z ostatnich bestsellerów ostatnich miesięcy.

Pod koniec Kwiatów na poddaszu rodzeństwo Dollangangerów uciekło z domu swoich dziadków, w którym byli więzieni. W Płatkach na wietrze akcja zaczyna się w momencie kiedy dzieci wsiadły do autobusu i zmierzają do zupełnie innej, odległej miejscowości. Jednak ku ich zaskoczeniu Carry, najmłodsza z rodzeństwa, jedyna która przeżyła z pary bliźniaków, mdleje, a dzieci spotykają służącą pewnego lekarza, który staje się dla nich wybawieniem. Paula Sheffielda, bo tak nazywa się ów doktor, daje dzieciom dom i miłość, tak aby miały one prawdziwy dom oraz możliwość zdobycia porządnego wykształcenia oraz stabilny fundament dla ich przyszłości. A jak dalej potoczą się ich losy? Co stanie się z Cathy, Chrisem i  Carry? Jakie relacje utworzą się pomiędzy z nimi? Co z miłością Cathy i Chrisa?
Jeśli ludzi łączy szczere uczucie, to nic nie jest w stanie ich rozdzielić...
Kwiaty na poddaszu wzbudziły do mnie najróżniejsze emocje i bardzo mi się spodobała, więc i do Płatków na wietrze podeszłam z dość sporym entuzjazmem, który jednak rozprysł się bardzo szybko. Najbardziej irytowało mnie zachowanie Cathy, która nawet po trupach postanowiła dojść do swoich marzeń, jednocześnie bawiąc się wszystkimi możliwymi facetami łącznie ze swoim bratem oraz opiekunem – dr. Paulem. Dziewczyna w swoim zachowaniu bardzo przypominała swoją matkę, której tak mocno i zawzięcie nienawidziła. Płatki na wietrze wzbudziły więcej mojego rozczarowania aniżeli zachwytów. Skoro książka ma opowiadać o losach trójki rodzeństwa to czemu skupia się ona głównie na łóżkowo-miłosno-baletowych poczynaniach Cathy. Język wydawał mi się banalny, prosty, aż za bardzo nawet. No i czytanie tej części nie sprawiało takiej przyjemności jak poprzednia część, brakowało mi w niej jakiejś lekkości w stylu pisania, takiej łatwości w pisaniu kontynuacji. Na półce czeka na mnie jeszcze A jeśli ciernie, za którą zabiorę się chyba niebawem. Jak pierwszą część spokojnie można polecić, tę już niekoniecznie. Ma swoje dobre momenty, ale jednak pozostał pewien niesmak. No cóż. Czyż to jest to norma, że kontynuacja jest słabsza od poprzednika?

sobota, 18 maja 2013

Dziewczyna, która pływała z delfinami

Tytuł: Dziewczyna, która pływała z delfinami
Autor: Sabina Berman
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 232
Ocena: 3/6


Przychodzimy na świat, który jest już stary. Pełen rzeczy i spraw po naszych rodzicach. Przychodzimy na ten świat pełen starych gratów. Wytartych słów. Wyświechtanych zdań. Zużytych zwyczajów. Już dawno przeżytych sposobów na życie.





Zaraz po premierze Dziewczyny, która pływała z delfinami było o niej bardzo głośno w blogosferze, jednak, mimo że książka leżała na mojej półce, ja zwlekałam z jej przeczytaniem. A teraz po jej przeczytaniu mam co do niej mieszane uczucia.

Dziewczyna, która pływała z delfinami jest książką, która opowiada o Karen – dziewczynie, która zawsze była inna. Nie zna ona uczuć, ma niezwykle ubogą mimikę, która ogranicza się do czterech wyrazów twarzy, późno nauczyła się mówić, czytać czy pisać. Jednak ma ponadprzeciętny iloraz inteligencji i niemal fotograficzną pamięć. Choruje także na autyzm. Jak dziewczyna ma żyć wśród ludzi, skoro nie umie się wyrażać swoich uczuć i emocji, a najlepiej czuje nurkując w oceanie? Jak ma studiować skoro inni studenci nie umieją zaakceptować ani jej ani jej inności, a nikt jej nie rozumie i nie nadąża za jej tokiem rozumowania?
Najbardziej niepokojące w rzeczywistości jest to, że nic nie jest napisane czarno na białym, nic nie jest pewne, wszystko może się zdarzyć albo i nie.
Dziewczyna, która pływała z delfinami moim zdaniem jest książką niezwykle przeciętną i niczym się niewyróżniającą. Już na okładce widzimy porównanie do kultowego Forresta Gumpa, nawet motyw na zdjęciu wziętym na okładkę oraz jej kolorystyka jest bardzo podobna. Jednak ja tego podobieństwa nie umiałam zauważyć. Może dlatego, że nie czytałam książki, lecz widziałam tylko film. Nawet sama historia nie potrafiła mnie do końca zainteresować i wciągnąć. Czegoś mi w niej brakowało. No i ten tytuł… Jak dla mnie niekoniecznie adekwatny do tego co się działo w tej książce. Z chęcią tytułowego delfina zamieniłabym na tuńczyka. Albo zupełnie zmieniłabym tytuł. Może Dziewczyna, która kochała tuńczyki? W każdym bądź razie nie moja decyzja, nie moje kwiatki, ale moje zdanie, że tytuł niepasujący do akcji. A język niezwykle przeciętny i zwyczajny, mało literacki… Styl nie potrafił zachwycić ani sprawić, że książkę chce się czytać z zainteresowaniem, że chce się do niej wracać. Muszę przyznać, że ja nie widzę w tej książce nic wyjątkowego i skłaniającego jej do takiego opiewania. Ot, taka zwyczajna książeczka, nader przeciętna i zwyczajna.

piątek, 17 maja 2013

Mleko kawowe


Kiedyś na przeglądając bloga Dusi natknęam się na ten przepis i jest zdecydowanie świetnym umilaczem czytania. Mowa ooo.... mleku kawowym! (inspiracja)


Co będziemy potrzebować?
ok. szklanki mocnej przestudzonej kawy
szklanka chłodnego mleka

Jak zrobić?
Kawę przelać do silikonowej formy do lodu lub woreczków do kostek lodu (tę wersję najbardziej polecam) i zamrozić. 
Później wystarczy dodać kilka kostek tego kawowgo lodu do szklanki mleka.
Efekt powalający!



czwartek, 16 maja 2013

Jesteś tylko diabłem

Tytuł: Jesteś tylko diabłem
Autor: Joe Alex
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 264
Ocena: 4.5/6


Za mało sił masz, jesteś tylko Diabłem. Odrzuć kształt ludzi i oddal się pełznąc na brzuchu twoim  cętkowanym, wężu! Siła mych zaklęć rządzi nawet piekłem. Ty pierwszy poznasz moc ich…






Joe Alex jest znanym pisarzem kryminałów i słyszał o nim każdy, kto czytuje ten gatunek. Choć Jesteś tylko diabłem jest pierwszą książką tego autora, która przeczytałam, nazwisko obijało mi się już o uszy, ale jednak dopiero teraz dowiedziałam się, że to tylko pseudonim polskiego pisarza - Macieja Słomczyńskiego.

Jesteś tylko diabłem zaczyna się w momencie, w którym w dziwnych okolicznościach umiera Patrycja Lynch, a policja stwierdza, że było to samobójstwo. Jednak tylko przyjaciel i były narzeczony zmarłej -  Alexander Gilburn – nie wierzy w to, że kobieta mogła się sama zabić. Ale jednak czemu są kolejne ciała? Czemu za każdym razem pojawiają się tak odciski kopyt? Czemu dziwnym trafem jeden z obrazów został obrócony do ściany, a na jego ramie nie ma żadnych odcisków i śladów? Czy to sam diabeł stoi za śmiercią kobiety wywodzącej się ze starego angielskiego rodu? Co z nią się stało?

Jesteś tylko diabłem jest pierwszą książkę Joe Alexa, którą przeczytałam i muszę przyznać, że jest to książka dość dobra, choć czytając zauważyłam duże podobieństwo do Psa Baskerville'ów autorstwa Artura Conan Doyla. Tajemnicza postać powodująca jeszcze bardziej tajemnicze zgony oraz zostawiająca za sobą tajemnicze ślady. Jakież to podobne. Co nie zmienia faktu, że książka jest napisana ciekawym językiem, a czyta się ją sprawnie i szybko. Jest to taki kryminał właśnie w starym stylu, co bardzo mi się podobało, bez całego mnóstwa elektroniki, jakiś dziwnych gadżetów… Do tego opisy mocno działające na wyobraźnię. Taki  kryminał w stylu Doyla czy Christie. Niestety już około połowy można się domyślić rozwiązania, co generalnie jest zbyt fajnie i wpływa dość negatywnie na budowanie napięcia w książce. Czy polecam? Generalnie ciekawa i lekka pozycja, miło się spędza z nią czas, w starym stylu, acz ma się wrażenie, że to już gdzieś było. W dodatku nie czytałam jeszcze innych książek autora, żeby mieć porównanie i rozeznanie, ale polecam ją i gwarantuję miłe spędzenie czasu z tą pozycją;)


środa, 15 maja 2013

Everville

Tytuł: Everville
Autor: Clive Barker
Seria: Księgi Sztuki
Tom: drugi
Wydawnictwo: Książnica
Ilość stron: 696
Ocena: 4.5/6



Ból utraconej miłości nigdy nie przemija.






Po raz pierwszy o Barkerze usłyszałam, kiedy w sierpniu dostałam od mojego Ukochanego na miesięcznicę książkę pt. Wielkie Sekretne Widowisko, która wywołała u mnie wielki zachwyt sposobem pisania i kreowania świata. Teraz przyszedł czas na kontynuację tej pozycji, na kolejne spotkanie z tym autorem i jego Księgami Sztuki.

Everville po raz kolejny przenosi nas do innego wymiaru – Quiddity, do której brama została niedaleko miejscowości, która jest jednocześnie tytułem książki. Quiddity zwana jest także morzem snów, która staje się coraz bardziej niebezpieczna dla mieszkańców owego miejsca niedaleko bramy, z której wychodzi coraz więcej zła… To co dla człowieka było obce i niedostępne, stało się nader realne i niebezpieczne. Jak bohaterowie książki pokonają, to co dostaje się do Everville?  Jakie przygody ich spotkają? Wygra dobro czy zło?

Clive Barker - Everville, 1994
Ink on Paper
Everville jest pozycją, która w porównaniu z Wielkim sekretnym widowiskiem wypada trochę gorzej, choć przyznam także, że tragedii nie ma. Jest to książka, która również ma swoją magię, coś co przyciąga. Język który sprawia, że chce czytać się tę książkę ciągle i nieprzerwanie, dając nawet efekt późniejszego pójścia spać. Sposób, w jaki Barker pisze jest dla mnie wręcz zachwycający, nie potrafię nawet tego do końca wyjaśnić, ale po prostu coś jak magnes przyciąga mnie do świata wykreowanego przez tego autora. WWielkim Sekretnym Widowisku działo się o wiele więcej niżeli w Everville, choć paradoksalnie ta druga pozycja jest grubsza! W pierwszej części Ksiąg Sztuki wyczuwało się zdecydowanie więcej magii, momentami czegoś mrocznego, tu jednak tego brakowało, a właśnie czegoś takiego oczekiwałam. Odpowiedni klimat, dużo więcej dziwnych stworów, postaci, magii, magicznej atmosfery…. No cóż… Widać, że się przeliczyłam trochę. Jednak Everville jest również dobrą pozycją, mimo swojej grubści czyta się bardzo szybko (choć wiem, że to nie jest wyznacznik jakości książki), ma jednak dalej ten ciekawy styl Barkera, choć nie można już wynotować tak dużej ilości cytatów jak z tomu pierwszego. Choć pojawiają się postacie z poprzedniej części, to jednak są one wykreowane w sposób dużo mniej wyrazisty i zapadający w pamięć.

Podsumowując, uważam, że warto zapoznać się z twórczością Barkera, lecz nie radzę zaczynać od Everville (zresztą, kto zaczynałby serię od środka?). Zapewniam, że świat Quiddity zostanie w Waszej pamięci. Twórczość tego autora jest wyjątkowa i wyróżniająca się od całej reszty książek jaką kiedykolwiek czytałam. Bardzo charakterystyczny styl, wyróżniający się od wszystkich innych, który powoduje chęć wracania do tego świata.

poniedziałek, 13 maja 2013

Pamiętnik z powstania warszawskiego

Tytuł: Pamiętnik z powstania warszawskiego
Autor: Miron Białoszewski
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Ilość stron: 244
Ocena: 6/6


Swoją drogą, musieliśmy wtedy wyglądać dziwnie. I cywile. I powstańcy. Nie byli znowu wcale do siebie tacy niepodobni. Wszyscy ludzie, co wyłazili wtedy z Warszawy, byli do siebie podobni i zupełnie niepodobni do innych.





Nie wiem jak Wy, ale ja czasem zastanawiałam się jak wyglądałoby moje życie, gdybym urodziła się w innych czasach, np. właśnie w czasach II Wojny Światowej, Powstania Warszawskiego, czyli mojego ulubionego historycznie okresu. Jest to okres dla mnie ulubiony, bo chyba najbliższy i znany chociażby z opowieści dziadków… Przeniesienie do tamtych czasów zapewnia nam także Pamiętnik z Powstania Warszawskiego.

Miron Białoszewski w swoim Pamiętniku z Powstania Warszawskiego opisuje wydarzenia z tamtego czasu dopiero po latach. Książka bowiem powstała w 1967 roku. Przedstawia ona życie mieszkańców Warszawy podczas Powstania. Choć pomiędzy owymi wydarzeniami a napisaniem książki minęło ponad 20 lat, autor opisuje je w sposób bardzo żywy, dominują krótkie zdania i ich równoważniki, co daje wrażenie jakbyśmy byli w samym środku powstania. Autor w swojej książce opisał wydarzenia, które wyjątkowo mocno zapisały się w jego pamięci i w jego życie, jednocześnie nie rozstrzygając konfliktu, który panował wokół tego, czy Powstanie Warszawskie było dobrym posunięciem Polaków w tamtym czasie. Opisuje po prostu swoje wspomnienia, w których śmierć i ogień były codziennością...
Śmierć była zasadą. Największą możliwością. Prawie jedyną! Prawie jak sto procent.
Pamiętnik z Powstania Warszawskiego stanowczo jest pozycją wartościową i godną przeczytania. Kiedy w gimnazjum przerabialiśmy fragmenty tej pozycji obiecałam sobie, że kiedyś przeczytam ją w całości. I właśnie przyszedł ten czas. Podczas czytania momentami kojarzyła  mi się z czytaną kiedyś Kobietą w Berlinie, co nie zmienia faktu, że jest to pozycja dynamiczna i oddająca atmosferę tamtego czasu. Każdy, kto interesuje się historią powinien ją przeczytać. Ba! Każdy, kto uważa się za Polaka powinien ją przeczytać! Lektura takiej pozycji zapewni o wiele ciekawszych przeżyć i dostarczy zupełnie innej wiedz, aniżeli jedna z wielu lekcji historii, na której rzucane są suche daty… Polecam ją z całego serca każdemu! Nie daje o sobie zapomnieć! Koniecznie trzeba przeczytać. Marzy mi się jeszcze odwiedzenie Muzeum Powstania Warszawskiego... Więc trzeba się wybrać do Warszawy:D

Z tą piosenką również polecam się zapoznać.

niedziela, 12 maja 2013

Kwiaty na poddaszu

Tytuł: Kwiaty na poddaszu
Autor: Virginia C. Andrews
Seria: Rodzina Dollangangerów
Tom: pierwszy
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 382
Ocena: 5/6

Coraz częściej myślę o nas jako o kwiatach na poddaszu. [..] Narodzeni w jasnych barwach, ciemniejących z każdym dniem długiego, ponurego, męczącego, koszmarnego czasu który spędziliśmy jako więźniowie nadziei i ofiary zachłanności.




Kwiaty na poddaszu to książka wydana niedawno przez Świat Książki, jako wznowienie książki wydanej w Polsce po raz pierwszy w 1993 r., dopiero 14 lat po pierwszym wydaniu oryginału. Od kiedy tylko zobaczyłam recenzję tej pozycji na blogach, od razu czułam, że jest to książka dla mnie… A mój Książe z bajki doskonale o tym wiedział i dlatego sprawił mi ją na urodziny, i to w dodatku w pakiecie.
Może zakochani wcale nie powinni patrzeć na ziemię? Ziemia oznacza rzeczywistość, a rzeczywistość frustracje, nieprzewidziane choroby, śmierć, morderstwa i wszelkie inne tragedie. Kochankowie powinni patrzeć w niebo, bo tylko tam ich piękne złudzenia nie mogą być podeptane.
Już na początki Kwiatów na poddaszu poznajemy szczęśliwą rodzinę Dollangangerów, jednak, któregoś dnia spada na nią tragedia  - w dniu swoich urodzin w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka zostaje sama z czwórką dzieci i hipoteką… Nie pozostaje jej nic innego jak wrócić do domu rodzinnego i prosić o przebłaganie ojca, który ją lata temu wydziedziczył. Kiedy ona próbuje wejść w łaski swojego rodziciela, jej dzieci są zamknięte na strychu i nie mogą go opuszczać… Podczas gdy starsze rodzeństwo zajmuje się młodszym, odkrywają złowrogie tajemnice swojej rodziny, dowiadują się, że ich ojciec był jednocześnie wujkiem ich matki, a także wiele więcej… A sama matka, odwiedza swoje dzieci coraz rzadziej, a jak już przychodzi mąci im oczy pięknymi, wyimaginowanymi opowieściami. Jednak dzieci wiedzą swoje i w końcu do długim czasie spędzonym na strychu i traumatycznych przeżyciach postanawiają wziąć swój los w swoje własne ręce. Co z nimi się stanie? Co jeszcze im się przydarzyło?

Kadr z filmu
Kwiaty na poddaszu od samego początku mnie urzekły sposobem, jakim są napisane. Autorka sprawnie operuje językiem, tworząc świat, od którego czytelnik nie ma ochoty się oderwać. Jest to forma pisana w sposób przystępny, choć nie jest jednocześnie banalny. Czytając tę pozycję, tak mniej więcej do połowy, miałam czasami wrażenie, jakbym już gdzieś z czymś takim się spotkała. Później jednak owo wrażenie zniknęło, tworząc miejsce dla wzruszenia, które zrodziło się już pod koniec. Nie wiem jak dla innych czytelników, dla mnie jest to książka niesamowicie smutna. Może nie wywołuje lawiny łez, ale pojawia się gdzieś tam rozżalanie, a także skłania do myślenia, żeby w naszym życiu pieniądze nie wygrały nad rodziną, miłością i innymi wartościami. Jedynym minusem jest to, że sama akcja się dość wolno rozkręcała, było sporo takich przestojów. Warto także zaznaczyć, że na podstawie książki w 1987 r. powstał film o tym samym tytule. Generalnie książka godna polecenia i przeczytania!