czwartek, 18 sierpnia 2016

Hadzia w podróży - Co dał mi wyjazd na ŚDM w Krakowie?


Co prawda temat związany w jakimś stopniu z podróżą, ale nie będzie to morze zdjęć, bardziej trochę przemyśleń, spostrzeżeń...



Światowe Dni Młodzieży Kraków 2016 już za nami. Emocje opadają jak po bitwie kurz. Kiedy powiedziałam, że chcę jechać na ŚDM – rodzina i znajomi odradzali... Bo terroryści, bo bombę podłożą, bo zamach będzie. A do tego jeszcze media podkręcały atmosferę... Jeszcze nie bardzo z kim miałabym jechać. Z mojej parafii – większość sporo młodszych ode mnie i dziwnie wśród nich się czułam. Chłopak, z którym byłam w związku wtedy gdy po raz pierwszy pojawiła mi się myśl o wyjeździe stwierdził, że nie pojedzie, bo terroryści, a poza tym rodzice go nie puszczą (pomijając fakt, że chłopak 25 lat). Gdzieś w tamtym czasie zgadałam się z niepełnosprawną koleżanką (dziewczyna na wózku), że pojechałabym, ale nie mam z kim, a ona akurat szukała opiekuna... I tak zaczęła się nasza ŚDMowa przygoda. Znalazłyśmy Stowarzyszenie, które organizowało wyjazd na ŚDM dla niepełnosprawnych, załatwiłyśmy nocleg, pociąg i w drogę. Dwie kobiety, jedna chodząca, druga na wózku. Dwa plecaki ze stelażem, dwa razy bagaż podręczny i w drogę. Bałam się, nie powiem. Choć z J. znamy się już prawie 10 lat i niejednokrotnie jej pomagałam – to był nasz pierwszy tak długi wyjazd ze wszystkimi urokami – braniem prysznica, podróżą pociągiem i nocnymi wypadami do toalety. Bałam się czy dam sobie radę, zwłaszcza, że sama mam problemy ze stawami (reumatoidalne zapalenie stawów), które przed wyjazdem jakoś mocno się odzywały. Zwłaszcza w nadgarstkach, które były mi tak potrzebne, chociażby do prowadzenia wózka. Bałam się czy nie zrobię krzywdy J., czy zrobię wszystko tak jak trzeba... Ale dałyśmy radę. Jak dotarłyśmy w poniedziałek (25.07) do Krakowa i przeżyłyśmy podróż tramwajem z naszymi 2 wielkimi plecakami ze stelażem nie robiąc ani sobie ani nikomu innemu krzywdy – stwierdziłyśmy, że damy sobie radę już ze wszystkim... Bo On nad tym wszystkim czuwa... Podczas tego wyjazdu bardzo sobie uświadomiłam, że On pilnuje wszystkiego, że naprawdę wszystkim się troszczy... Nie było terrorystów, ataków bombowych... Podczas całonocnego czuwania na Brzegach nie złapał nas deszcz...

Msza na Stadionie Cracovii
Czuwanie w Brzegach

Co dał mi wyjazd na Światowe Dni Młodzieży?
-Przede wszystkim przekonałam się, że On jest wielki i miłosierny i nad wszystkim czuwa.
-Przekonałam się, że narodowość, płeć, wiek czy język, w jakim się mówi – nie stanowi bariery w porozumiewaniu się. Tam, gdzie Miłość – tam można się porozumieć. Tam nie ma Wieży Babel.
-Znalazłam swoje miejsce w Kościele – pomoc niepełnosprawnym.
-Poznałam wielu, wspaniałych ludzi – mnóstwo wolontariuszy ze Stowarzyszenia, innych pielgrzymów, w tym także tych niepełnosprawnych... Włocha na wózku, z którym koślawo próbowałam się dogadać, ale jakaś nić porozumienia między nami powstała. Dwóch chłopaków z Togo. Grupkę z USA... Portugalczyków, którzy później podpisali mi plecak...
-Zapomniałam ze sobą słuchawek (były potrzebne do słuchania tłumaczeń), a mój język włoski (Papież mówił głównie po włosku) jest na dość... niskim poziome. (Z angielskim radzę sobie o wiele lepiej, a nad włoskim wypadało by jeszcze popracować). Ale parę zdań zrozumiałam, nauczyłam się kilku nowych zwrotów... Podszkolenie języka gwarantowane.
-Wiele radości i pokoju w sercu, ale wiecie, tej Bożej.
-To co zrozumiałam z tego co Papież mówił po włosku – wyjątkowo głęboko zostanie w moim sercu.
-Spotkanie wolontariuszy z Papieżem. Idąc na nie – zmokłam straszliwie.. Ale warto było, naprawdę warto było. Franciszek tak blisko, koncert, tłum wolontariuszy z całego świata, spotkania z dawno niewidzianymi ludźmi...
-Pragnienie w sercu, żeby za 3 lata pojechać do Panamy. Nieważne, że daleko, nieważne, że bilet w jedną stronę kosztuje kilka tysięcy złotych. Ale pojechać, poznać kolejnych ludzi...

Spotkanie wolontariuszy z Papieżem

Media aż huczały od informacji na temat rzekomo planowanego terrorystycznego zamachu bombowego. Jasne, była taka szansa, ale na dobrą sprawę mieszkając we Wrocławiu równie dobrze może mnie przyatakować terrorysta - wystarczy, że pójdę na Juwenalia, Jarmark Świętojański czy cokolwiek innego, co skupia ludzi. Ale wiecie co mnie bardzo zaskoczyło, ale tak pozytywnie? Że tam w Krakowie, podczas tych dni od ludzi nie pałała nienawiść, tylko miłość, radość i życzliwych. Jedni drugich pozdrawiali, błogosławili, przytulali, użyczali wody czy kawałka koca. Ludzie śpiewali, rozmawiali ze sobą z radością i życzliwością w oczach. Jasne, na pewno była część ludzi, którzy przyjechali na ŚDM nie z racji wiary, a bardziej w celach towarzysko - rozrywkowo - turystycznych, ale to co tam widziałam i zaobserwowałam było dalekie od nienawiści i chęci pomordowania niewiernych. Z tego co widziałam, ludziom zależało o wiele bardziej na uwielbianiu Boga i zawieraniu przyjaźni. Czy tak nie może być na co dzień?

Wiecie co? Miałam takie chwile podczas Dni, kiedy miałam wszystkiego serdecznie dość. Kiedy byłam niewyspana, kiedy wszystko mnie bolało, kiedy nieraz nie miałam nawet chwili, żeby w spokoju skorzystać z toalety, wziąć prysznic czy cokolwiek zjeść. Wtedy wystarczyła radość na twarzach i w oczach podopiecznych, wystarczyło jedno zdanie czy jedna pieśń, żeby stwierdzić, że warto było.


Panie, chwała Ci i dzięki za te Dni!

Wolontariuszka na ŚDMie -
podkrążone oczy, brak makijażu, opasko-chustka na głowie i niebieska koszulka i uśmiech na twarzy
 jako znaki rozpoznawcze
Artykuł ukazał się także na innej stronie, którą prowadzę - Dzieło Duchowej Adopcji Sióstr Zakonnych.

7 komentarzy:

  1. Piękna relacja dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszcze trochę nie na temat. Pamiętasz, że zaprosiłam Cię do napisania tekstu w ramach projektu związanego z różnymi kierunkami studiów? Sprawdź e- maila, wysłałam wiadomość z informacją o zmianie terminu jego startu i innymi szczegółami.

      Usuń
  2. ja myślałam podobnie, bałam się terrorystów. niestety nie wiedziałam, że można jechać jako wolontariusz. gdybym wiedziała o tym wcześniej, pewnie przełożyłabym praktyki i byłabym tam również. raz tylko byłam na prawdziwym czuwaniu - w Częstochowie. było niesamowicie, więc żałuję, że ta impreza mnie ominęła. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ tam musiały buzować emocje. To na pewno niezapomniane przeżycie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie,ja jestem od dziecka niepełnosprawna mam,porażenie mózgowe!
    To co napisałaś o niepełnosprawności bardzo mnie wzruszyło,jesteś kobietą o wielki sercu :)
    Świetne zdjęcia pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Najważniejsze, że było warto. ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz :)