piątek, 27 lipca 2018

"Kredziarz" C.J. Tudor

Tytuł: Kredziarz
Autor: C.J. Tudor
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość stron: 384
Ocena: 5,5/6



Kimże bowiem jesteśmy, jeśli nie sumą doświadczeń, które zbieramy przez całe życie? Bez nich stajemy się tylko mięsem, szkieletem i krwiobiegiem.







Kredziarz jest debiutancką książką brytyjskiej autorki C.J.Tudor, której recenzje już od jakiegoś czasu krążą po blogosferze. Któregoś dnia spacerując pomiędzy księgarnianymi półkami zobaczyłam akurat promocję na tę pozycję, a zaintrygowana opiniami o niej – postanowiłam kupić ją i krótko później zaczęłam ją czytać spędzając z nią weekend w Krakowie. 

Rok 1986. Eddie i jego przyjaciele dorastają w sennym angielskim miasteczku. Spędzają czas, jeżdżąc na rowerach i szukając wrażeń. Porozumiewają się kodem: rysowanymi kredą ludzikami. Pewnego dnia jeden tajemniczy znak prowadzi ich do ludzkich zwłok. Od tej chwili wszystko zmienia się w ich życiu. Trzydzieści lat później Eddie i jego przyjaciele dostają listy z wiadomością napisaną tajemniczym kodem z dawnych lat. Uważają, że to żart do momentu, gdy jeden z nich nie ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Do Eddiego dociera, że jedyną drogą do ocalenia siebie przed podobnym losem jest próba zrozumienia, co tak naprawdę stało się przed laty.
                                                                                    opis z okładki

Kredziarz to książka, która jak na debiut zdobyła spory rozgłos i została reklamowana jako podobna do prozy Kinga. Był wokół niej dość spory rozgłos i to fakt, że jest dość mocno widoczne podobieństwo do twórczości autora Zielonej mili. Akcja tej pozycji rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych i to naprzemiennie – w roku 1986 i trzydzieści lat później – z racji tego, że ja takie posunięcie bardzo lubię to jest to dla mnie niekwestionowana zaleta. Pomysł na fabułę książki także zdecydowanie mi przypadł do gustu... To trzeba przyznać, że autorka wpadła na naprawdę ciekawy pomysł i wykorzystał go rzeczywiście dobrze, zwłaszcza jak na debiutantkę. Język i styl dopasowane do pozycji, niezbyt skomplikowany, ale przyjemny w odbiorze, co było jednym z czynników, które sprawiły, że Kredziarza czytało się naprawdę przyjemnie i dość szybko. Polubiłam bohaterów, których psychologiczne portrety były ciekawie rozrysowane, postacie, które zmieniały się z czasem i jako czytelnicy jesteśmy świadkami ich metamorfoz, a do tego pomysł, o którym już wspominałam, W erze thrillerów psychologicznych, których zalew aktualnie obserwujemy – Kredziarz wybija się na ich tle jako pozycja ciekawa i zajmująca, jako książka z interesującym i dobrze wykorzystanym pomysłem, a do tego niezwykle wciągająca.
Bycie dobrym człowiekiem nie polega na śpiewaniu hymnów czy modleniu się do jakiegoś mitycznego bóstwa. Nie chodzi o noszenie krzyżyka i chodzenie co niedziela do kościoła, ale o to, jak traktujesz innych ludzi. Dobry człowiek nie potrzebuje religii, bo wystarczy mu przekonanie, że postępuje właściwie.
Czy mogę polecić Kredziarza? Zdecydowanie tak. Ciekawa książka – takie ambitniejsze czytadło, z którym spędziłam czas naprawdę miło i kryminał czy thriller psychologiczny (jak zwał tak zwał), na który zdecydowanie warto zwrócić uwagę. Warto sięgnąć – gwarantuję ciekawą zabawę i mile spędzony czas, a sama książka może przyprawić o dreszcze.

Istagram: @asiahadzik

środa, 18 lipca 2018

"Niebo na własność" Luke Allnutt


Tytuł: Niebo na własność
Autor: Luke Allnutt
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 400
Ocena: 2/6




Czasami doświadczamy miłości w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak łatwo mogą kogoś rozczulić.




Nieważnie ile lat ma osoba, u której zdiagnozowano nowotwór – zawsze jest to tragedia. Jeszcze większym dramatem jest to, gdy jest on stwierdzony u 3-letniego dziecka, który jest tym jedynym wymarzonym, a tym bardziej po kilku wcześniejszych poronieniach. O tym właśnie mniej więcej jest pozycja pt. Niebo na własność autorstwa Luke'a Allnutt'a.
Jack jest oczkiem w głowie rodziców, źródłem ich szczęścia i rodzinnej harmonii. Gdy ma trzy lata, zaczyna zachowywać się niepokojąco. Pojawiają się problemy z utrzymaniem równowagi i mówieniem. Nieśmiałe podejrzenia zmieniają się wkrótce w diagnozę – Jack ma złośliwy nowotwór mózgu. Rozpoczyna się dramatyczna walka o życie dziecka. Zdesperowani i wyczerpani rodzice powoli oddalają się od siebie i kłócą, zamiast wspierać. Wyjątkowa powieść o uczuciach wystawionych na próbę. Poruszający obraz tego, jak bolesne doświadczenia najpierw doprowadzają do rozpaczy, a potem dają nadzieję, by ponownie zrzucić w otchłań cierpienia. Jednak nawet w najbardziej zdruzgotanym sercu może odrodzić się nadzieja.
                                                                opis wydawcy


Zaczęłam czytać Niebo na własność z dość dużym entuzjazmem. Miały być choroby, które mnie - jako dziecko lekarskie marzące o medycynie - interesują dość mocno i wiem o nich dość sporo. Miało być dużo emocji, które interesowałyby mnie jaki przyszłego niedoszłego (z nadzieją na przyszłego) psychologa. Opis wydawcy obiecuje w książce o dużych emocjach... Jednak z czasem zaczęłam się coraz bardziej rozczarowywać. Pierwsze co, to rzuciły mi się oczy nieścisłości, typu – Jack ma trzy lata, a jego koleżanka, która ma 1,5 roku więcej, ma lat sześć. No z tego co mi wiadomo to jakby nie liczyć – nie wychodzi to sześć. Czy 3-letni Jack chodzący do szkoły i mający w niej zajęcia z matematyki i wychowania fizycznego. Generalnie mnóstwo błędów w tego typu - jak bym to ujęła liczbowo-wiekowych sprawach. Książka napisana lekko, to fakt. Tak samo, jak to, że czyta się szybko i przyjemnie. No i podejmuje ciężki temat nowotworu u dzieci. Tak to jest trudne. Ale sama jestem świadkiem 3-latków na choroby przewlekłe, na które nikt nie umiera – cukrzyca typu 1 czy reumatoidalne zapalenie stawów (tak, takie maluszki też na to chorują – nie jestem ewenementem, że miałam zapalenie stawów w wieku 20 lat), ale jakoś o tym nikt nie pisze... Fajnie, że ciężki i trudny temat jest podjęty, ale w moim odczuciu w celu nie do końca wiadomym... Książka nie wzbudziła we mnie morza łez, ale fakt to fakt, że w swoim życiu płakałam przy dwóch książkach jako około 11-latka przy Małej księżniczce i kilka lat starsza przy Na koniec świata Marcina Ludwickiego. Temat ważny i podejmuje wiele aspektów – chorobę dziecka, relację rodziców, nałogi z tym związane czy rozstanie rodziców, ale moim zdaniem autor lub korektor czy edytor nie zwrócił uwagi na niby takie małe drobne rzeczy. No i jeszcze jak dla mnie autor nie do końca wykorzystał temat i możłiwości książki mieszając się w swoich własnych pomysłach...
Staliśmy tak przez chwilę, niczym czwororęki olbrzym wsłuchując się w odgłos policyjnych syren w oddali, szum ruchu ulicznego, miejski gwar; dźwięki, na które zwraca się uwagę dopiero wtedy, gdy zamilkną.

Niebo na własność Luke'a Allnutt'a to książka dość specyficzna – podejmuje waży temat choroby dziecka, ale jednak mam wrażenie, że autor nie postarał się zbyt bardzo. Jak dla mnie emocji nie było zbyt wiele, a do tego błędy polegające na podstawowych obliczeniach. Co z tego, że pojawił się temat raka – gwiaździaka u dziecka, skoro nie było szału co do stylu, przesłania czy dawki emocji? Czy polecam? Hmm.... Ciężka decyzja... Na pewno warto przeczytać, żeby się dowiedzieć, czym jest ta choroba czy jak mogą odczuwać to rodzice, ale jednak moim zdaniem (jako niedoszłego psychologa) jest nie do końca adekwatne - w sensie pokazanie emocji rodzicó. Generalnie na kolana nie rzuca...
... to już nie był nasz dom. Tamte pokoje przestały istnieć, jakoby dorośli ze swoimi sekretami zakazali do nich wstępu. Siedziałem więc na dole w tym starym, martwym domu, z zimnym wiatrem owiewającym mi kark. Odkąd oboje odeszli, wszystko splamione było ciszą.

niedziela, 15 lipca 2018

Wakacyjne stosiki;) (#2/2018)

Sesja zdana, wypłata przyszła, więc postanowiłam poszaleć z książkami;)
Były zakupy w ukochanym Dedalusie, no i spore zamówienie z Arosa...
A, że dostałam ostatnio cudowne kredki Kooh-i-Noora - to i zakupiłam kolorowanki



Siostry
Moja siostra mieszka na kominku
Mózg psychopaty
Papugi z placu d'Arezzo
Tatuażysta z Auschwitz
Nora
powypłatowe zakupy z Aros

Strach
kupione w Dedalusie

Niebo na własność
egzemplarz recenzencki



nowe kolorowanki

kolorowankowe zakupy z Dedalusa i Arosa



Gdzie jest Mia
Hipotermia
Zabójcy bażantów
zakupy w Dedalusie

Dziewczyna ze śniegiem we włosach
Kiedy jedzenie wymaga odwagi
z biblioteki


Znacie coś z tego?
Co lubicie?

niedziela, 8 lipca 2018

Metal po śląsku, muzyka klezmerska i trochę rocka, czyli dużo zamieszania ;) (HOM #2/2018)



Ostatnio w moich głośnikach i słuchawkach istny miks wszystkiego... Generalnie ostatnio mam czas wielu zmian, odpoczynku po bardzo ciężkim roku, odkrywania nowych umiejętności marzeń i pragnień... A i też czas odkrywania nowych zespołów i kawałków...


Nazywali go marynarz
Artur Andrus

Jednym z odkryć jest zdecydowanie twórczość Artura Andrusa, a najbardziej wpadła mi w ucho pewna piosenka o marynarzu... i mogłabym słuchać wciąż i wciąż...


Wspinaczka (historia pewnej rewolucji)
Lady Pank 

Lady Pank znam już od dawna, ale ta piosenka jest... cudowna <3

A prowadziły nas Nadzieja, Wiara, Złość
bo tam na dole Zła naprawdę było dość
i warto było iść, do góry wciąż się piąć
by sobą wreszcie być, by przestać karki giąć


Joker and the thief
Wolfmother 


Do I Wanna Know?
Arctic Monkeys 

To były dwie typowo z sesyjnych piosenek, które dość szczególnie dość często leciały, kiedy nad kawą wraz z kolegą uczyliśmy się na fascynujący przedmiot pt. Psychologia emocji i motywacji... Była kawa, ciasto jogurtowe z rabarbarem, świeczka zapachowa z Ikei i pewna playlista przeplatana filmikami z badań psychologicznych...


Hoży i świeży
Hańba 

Zespół Hańba! to zdecydwane odkrycie ostatnich tygodni... Po raz pierwszy usłyszałam ich podczas koncertu nad Wisłą podczas krakowskich Wianków, później słuchałam prawie całą drogę powrotną do domu. I przepadłam <3 A w międzyczasiwe dowiedziałam się jeszcze, że ga tam brat jednego z mojego znajomego



Fojerman
Oberschlesien

Król Olch
Oberschlesien

Któregoś dnia jadę sobie kulturalnie pociągiem, jak zawsze z książką i słuchawkami w uszach... Nagle w ramach przypadkowej playlisty słyszę jakiś fajny rytmiczny, metalowy wstęp do pioseki... Później słyszę jakiś nietypowy język... Po chwili się skaplnęłam, że toć to gwara śląska... I tak natrafiłam na zespół Oberschlesien, którego nazwa jest niemiecką nazwą Górnego Śląska, a wszystko śpiewają właśnie w gwarze. Już kilka razy pisałam, że nigdy nie mówiłam gwarą, ale jest to część mojej historii i rodziny i jest niezwykle bliska mojemu sercu. No i kolejny zespół, w którym się zakochałam <3

Co znacie?
Co z tych utworów wpadło Wam w ucho?
Co Wam jest bliskie?