poniedziałek, 29 lutego 2016

"Bezcenny" Zygmunt Miłoszewski

Tytuł: Bezcenny
Autor: Zygmunt Miłoszewski
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 496
Ocena: 3/6


Dziedzictwo narodowe to są najzwyczajniejsze rzeczy. Spacer z dzieckiem w parku, wylegiwanie się w łóżku w sobotę i wspólny niedzielny obiad. Dziedzictwo to jest wychowywanie swoich dzieci tak, żeby potrafiły być dobre, mądre i prawe.





Twórczość Zygmunta Miłoszewskiego poznałam sięgając po Uwikłanie i zgarnąwszy do swojej biblioteczki całą trylogię z Teodorem Szackim. Dopiero później sięgnęłam po Domofon, aż w końcu podczas ostatniej wizyty w kluczborskiej bibliotece zarezerwowałam sobie Bezcennego, do którego miałam pierwsze podejście jeszcze jakoś w trakcie jesieni...
Ból po stracie jest jak kombinezon z cierni. Na początku nie wiemy, o co chodzi, miotamy się na wszystkie strony, sprawiając, że kolce rozrywają skórę i całe ciało spływa krwią. Składamy się jedynie z cierpienia. Potem uczymy się, że miotanie nie ma sensu. Trwamy w bezruchu, rany zaczynają się zasklepiać, a my powtarzamy sobie, że dojdziemy do siebie. W końcu trzeba się ruszyć i wtedy uświadamiamy sobie, że kombinezon zostanie z nami na zawsze, a nasz skóra jest pokryta różowymi, delikatnymi bliznami, gotowymi otworzyć się, boleć i krwawić przy najmniejszym ruchu. Nie da się w kombinezonie żyć tak jak przedtem. Nie da się w nim zapomnieć bólu i żyć normalnie.
Akcja Bezcennego toczy się częściowo w latach 1945-46, a częściowo współcześnie i toczy się wokół skradzionego obrazu Rafaela Santiego. W książce przewija się Lisa Tolgfors – znana złodziejka, która w swoim fachu jest bezsprzecznie najlepsza. Jednak główne skrzypce grają osoby, które próbują rozwiązać zagadkę bezcennego obrazu. Należy do nich urzędniczka Zofia Lorentz, agent Służb Kontrwywiadu Wojskowego Anatol Gmitruk oraz znawca sztuki Karol Boznański. Czy rozwiążą zagadkę? Czy odnajdą ukradziony obraz? Czego się dowiedzą?
... impresjoniści pokazali, że światło to życie. Ich obrazy mówią: żyjemy w świecie światła. Nie w świecie, gdzie światło rozprasza mroki. Nie w świecie, gdzie światło prowadzi nas przez ciemność, gdzie czeka na końcu czarnego tunelu. Po prostu w świecie światła i życia.
Czytając Bezcennego spędziłam czas dość miło, ale jednak nie powaliła mnie na kolana. Bohaterowie są dość wyraziści, aczkolwiek i tak nie należą do najlepszych czy najbardziej charakterystycznych. Nie są przerysowani ani sztuczni, ale jednak niespecjalnie zapadający w pamięć. Przeczytałam tę książkę naprawdę szybko, a jej czytanie mnie jakoś specjalnie nie wykończyło, jednak podczas lektury miałam wrażenie, że ten motyw już gdzieś był. Obrazy, złodziej obrazów, poszukiwanie zguby... Okazuje się, że był – chociażby u Dana Browna czy w Przeklętym zakonie. Pomysł na książki jest już średni, dość przewidywalny, a poza tym (jak już wspomniałam) odniosłam wrażenie, że to już gdzieś było... Język w książce nie jest zbyt skomplikowany, należący raczej do tych prostszych. Po prostu niezbyt wygórowany, zresztą tak jak sam pomysł, który wydaje się być łudząco podobny do innych....

Podsumowując już moją recenzję – Bezcenny to książka raczej przeciętna, średnio zapadająca w pamięć... Fabuła książki niezbyt oryginalna, język dość prosty, a i akcja taka sobie... Uwikłanie i Domofon wypadły w moim odczuciu wyszły Zygmuntowi Miłoszewskiemu o wiele lepiej, przynajmniej moim zdaniem... Czy ją polecam? No można przeczytać, ale są o wiele lepsze książki tego autora i z tego rodzaju literackiego...

sobota, 27 lutego 2016

"Kłamczucha" Małgorzata Musierowicz

Tytuł: Kłamczucha
Autor: Małgorzata Musierowicz
Cykl: Jeżycjada
Tom: drugi
Wydawnictwo: Akapit Press
Ilość stron: 220
Ocena: 5/6


Nikt z nas nie potrafi przewidzieć wszystkiego i może wobec tego życie proste i uczciwe jest najbardziej wskazane.





Jak byłam nastolatką jakoś nie specjalnie mnie ciągnęło do Jeżycjady, wolałam wtedy inne książki. Dopiero po tym jak skończyłam 20 jakoś mnie wzięło na tego typu książki. Właśnie wtedy zabrałam się za cykl o Ani zZielonego Wzgórza, a niedawno po twórczość Małgorzaty Musierowicz. W końcu przyszedł czas na drugi tom Jeżycjady pt. Kłamczucha.
Raz oszukane dziecko straci wiarę we wszystkie prawdy, jakie mu wpajamy. I w przyszłości zawsze nieufnie będzie się odnosiło do tego, co mu powiemy. Mało tego, z podejrzliwością będzie czytało podręczniki i gazety, z niewiarą oglądać będzie nawet dziennik telewizyjny. Stanie się młodym sceptykiem.
Anielka Kowalik to nastolatka mieszkająca w Łebie, kończąca akurat podstawówkę. Pewnego dnia poznaje przystojnego chłopca w podobnym wieku, w którym od razu się zakochuje, ale okazuje się jednak, że na co dzień mieszka on w Poznaniu, a do Łeby przyjechał na wakacje. Zaczynają więc listowną korespondencję, a w międzyczasie Anielka zakochuje się coraz bardziej i postanawia przenieść się do Poznania i rozpocząć tam naukę w liceum introligatorskim – specjalnie dla swojego ukochanego. Tak zaczynają się szkolne perypetie Anielki i historia jej zakochania. Jak się rozwinie ich znajomość? Jak dziewczyna poradzi sobie w nowej szkole i w nowym mieście?
Sumienie dokucza, kiedy człowiek wykracza poza przyjęte przez siebie zasady. A więc wszystko jest kwestią przyjętych zasad.
Kłamczuchę przeczytałam naprawdę szybko, zwłaszcza, że byłam przykuta do łóżka stłuczoną stopą, a czytanie było jednym z najciekawszych zajęć. Nie ukrywam, że książka bardzo mnie wciągnęła – pomysł na książkę jest naprawdę interesujący, choć momentami bardzo infantylny, ale na szczęście tylko nieliczne wydarzenia wydawały mi się dziecinne. Przede wszystkim spodobało mi się wykreowanie postaci (z Anielką Kowalik na czele) przez Małgorzatę Musierowicz – barwne, różnorodne, charakterystyczne i zapadające w pamięć. Naprawdę bardzo, bardzo, bardzo ciekawe, niebanalne i nietuzinkowe. Nie raz na mojej twarzy pojawił się uśmiech sprawiając, że choć na chwilę zapomniałam o bólu i stłuczonej stopie. Co prawda trochę brakowało mi kolorowej rodziny Żaków, która była także bardzo niesztampowa, ale jednak postacie w Kłamczusze także sprawiły mi wiele radości i przyjemności. Wydarzeń przedstawionych w książce jest wystarczająco – ani za mało, ani za dużo, tak w sam raz, żeby się delektować światem lat siedemdziesiątych, nietypowej i ciut szalonej nastolatki oraz Poznaniem i Łebą tamtych lat. Książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, a zabawa podczas lektury jest naprawdę przednia.
(…) kłamstwo wyłazi na wierzch prędzej czy później. To tak jak ze zbrodnią doskonałą: nie ma jej podobno, bo zbrodniarz nigdy nie potrafi przewidzieć wszystkiego. Zresztą, nikt z nas nie potrafi przewidzieć wszystkiego i może wobec tego życie proste i uczciwe jest najbardziej wskazane.
Kłamczucha to naprawdę bardzo dobra druga część Jeżycjady, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Polecam ją nie tylko młodszym czy starszym nastolatkom, ale także osobom, które są już ciut bardziej wiekowe i dawno nie należą do tej grupy. Osobiście wiem, że z chęcią sięgnę po kolejne tomy tego cyklu, żeby poznawać kolejnych bohaterów wykreowanych przez Małgorzatę Musierowicz. Bardzo mi się to spodobało!

czwartek, 25 lutego 2016

"Dwanaście prac Herkulesa" Agatha Christie

Tytuł: Dwanaście prac Herkulesa
Autor: Agatha Christie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 319
Ocena: 4/6



Plotka to rzeczywiście hydra lernejska o dziewięciu głowach. Nie sposób jej zniszczyć, bo na miejscu jednej odciętej głowy wyrastają dwie nowe.






O mitycznym herosie Herkulesie słyszał chyba każdy… Zwłaszcza, że miał on do wykonania w ramach kary dwanaście różnych i ciężkich prac takich, jak chociażby oczyszczenie stajni Augiasza, zabicie Hydry lernejskiej czy zdobycie pasa Hipolity… Słyszał o nim także jego imiennik i słynny detektyw Herkules Poirot, który oburzył się na stwierdzenie swojego przyjaciela, że do detektywa nie pasuje imię mitycznego herosa. Poirot postanawia udowodnić, że tak nie jest i wykonuje swoje Dwanaście prac Herkulesa.
Kobieta robiąca na drutach nigdy nie wygląda zbyt korzystnie; zaabsorbowana, wzrok szklany, niespokojne, pracowicie migające palce! Potrzeba kociej zwinności i napoleońskiej siły woli, aby robić na drutach w zatłoczonym metrze, ale kobietom jakoś się to udaje. 
Dwanaście prac Herkulesa to zbiór opowiadań autorstwa Agathy Christie, w którym jeden z najsłynniejszych detektywów świata mityczne dwanaście herkulesowych prac wykonuje w swoich realiach. Każda ze spraw to odrębny przypadek i opowiadanie, przez co można czytać każde oddzielne, jednak moim zdaniem warto przeczytać je jako całość. Choć przypadki są odrębne to jednak czytanie ich razem, jako jednej pozycji pomaga zrozumieć dlaczego Poirot zabrał się za rozwiązywanie tych konkretnych spraw. 
Poirot był wstrząśnięty klasycznymi ideałami. Ci bogowie i boginie... mieli chyba nic mniej różnych wcieleń niż współcześni zbrodniarze. Zresztą faktycznie sprawiają wrażenie osobników o wyraźnie zbrodniczych skłonnościach. Pijaństwo, rozpusta, kazirodztwo, gwałty, szabrownictwo, morderstwa i szykany – starczyłoby tego, żeby juge d'instruction miał pełne ręce roboty. Brak normalnego życia rodzinnego, brak ładu, brak metody. Brak ładu i metody nawet w zbrodniach! 
Dwanaście prac Herkulesa to kolejna w mojej czytelniczej karierze książka autorstwa Agathy Christie. Nie ukrywam, że naprawdę lubię jej książki (a w dodatku bardzo lubię kryminały). Właśnie dlatego z wielką chęcią do niej wracam i pewnego dnia w ramach dawkowania sobie twórczości Królowej kryminału zabrałam się za tę pozycję. Czytało mi się ją dość przyjemnie, a postać Herkulesa Poirota nie jeden raz wywołała na mojej twarzy uśmiech. Pomysły na poszczególne opowiadania, w zasadzie na zagadki w nich zawarte momentami wydają się naprawdę banalne, ale jednak detektyw podejmuje się rzuconych mu wyzwań i rozwiązuje każdą ze spraw. Muszę przyznać, że zakończenia niektórych z nich są naprawdę zaskakujące. Ciekawe jakby to było, gdyby z niektórych tych opowiadań zrobić powieści? Styl bardzo charakterystyczny dla Christie – stonowany język, angielskie poczucie humoru, genialnie wykreowana postać Poirota – cudo! Jednak irytowały mnie niektóre, zbyt infantylne zagadki, jednak moim zdaniem pomysł na porównanie Herkulesa Poirota do mitycznego herosa – super!

Dwanaście prac Herkulesa należy raczej do tych średnik książek Christie jakie czytałam, ale wcale nie znaczy to, że jest do niczego, a na tle innych kryminałów wypada nawet dość dobrze! Myślę, że powinna się ona szczególnie spodobać miłośnikom mitologii greckiej. Osobom, które dopiero pragną zacząć przygodę z twórczością Królowej kryminału polecam inne jej książki – chociażby Zagadkę Błękitnego Ekspresu czy Niemego świadka.

wtorek, 23 lutego 2016

"Amore 14" Federico Moccia

Tytuł: Amore 14
Autor: Federico Moccia
Wydawnictwo: Muza
Ilość stron: 496
Ocena: 2/6


Bo często sami nie wiemy, czego pragniemy. Myślimy, ze wiemy, co jest dla nas najlepsze, ale w rzeczywistości sami to sobie narzucamy. To ryzyko, które podejmujemy, jeśli nie słuchamy samych siebie.





O twórczości włoskiego autora Federico Moccia usłyszałam już dość dawno – na początku mojej szkoły średniej, kiedy postanowiłam nauczyć się języka włoskiego. Minęło już sporo czasu, ale jednak jakoś nigdy nie było mi z tym pisarzem po drodze. Aż w końcu podczas jednej z ostatnich wizyt w miejskiej bibliotece zgarnęłam ze sobą książkę Amore 14
Kiedy szukasz jedynie szczęścia, nie widzisz tego, co masz przed oczami. Szczęście mydli ci oczy, rozkojarzą, szczęście wysysa cię jak gąbka. Jesteś zaślepiona. Widzisz tylko to, czego pragniesz, czego potrzebujesz i co chcesz widzieć.
Główną bohaterką książki jest 14-letnia Carolina, która ma dwójkę rodzeństwa, a także dwie wierne przyjaciółki. Jak każdej nastolatka marzy o miłości i akceptacji, szczególnie ze strony chłopców w podobnym wieku. Jakie przygody przytrafią się Carolinie i jej przyjaciółkom? Czy poznają nowych znajomych? Co je spotka? Czy dziewczyna znajdzie w końcu swoją wymarzoną miłość? Jak rodzice dziewczyny zareagują na jej pragnienia i potrzeby? A co z jej rodzeństwem?
(...) naprawdę umierają ci, którzy nie potrafią żyć. Ci, którzy krygują się, bo myślą o tym, co powiedzą inni. Ci, którzy odpuszczają szczęście. Ci, którzy cały czas postępują w ten sam sposób, bo myślą, że nie potrafią zrobić niczego innego, którzy wierzą, że miłość jest więzieniem, którzy nigdy nie pozwalają sobie na drobne szaleństwa ku uciesze własnej lub innych. Nie żyją ci, którzy nie potrafią poprosić o pomoc ani tym bardziej jej zaoferować.
Amore 14 to typowa książka dla nastolatek, a ja się porwałam z nią jak z motyką na słońce nie do końca wiedząc czego można się po niej spodziewać. Opis na okładce obiecuje piękną opowieść o miłości i o stracie najbliższych, choć ja podeszłam do tego z pewną dozą sceptycyzmu, jak do książki dla nastolatek, do których już jakiś czas nie należę. Zaczęłam czytać i w pewnym momencie utknęłam... Po prostu nie potrafiłam przebrnąć ani strony dalej. Było to spowodowane głównie dużą infantylnością bijącą od głównej bohaterki i jej najbliższych, na co można jeszcze przymknąć oko, bo w końcu dziewczyna ma dopiero 14 lat. Jednak wydarzenia opisane w książce wydają mi się często do siebie nie pasujące, ale jednocześnie momentami wyrwane zupełnie z kosmosu. Sama fabuła nieskomplikowana, oparta dosłownie na kilku wydarzeniach, a opisana w zbyt dużej słów – jak dla mnie trochę wodolejstwo. Język tak samo prosty jak fabuła, ale to jest jeszcze zrozumiałe – w końcu to książka dla nastolatek. A bohaterowie tej książki – kolejne niedopracowanie. Bardzo mało wyraziści, zupełnie bez charakteru czy poczucia humoru... Po prostu marna książka.
Lektura książki to szczególny moment, kiedy nagle ożywają jakieś postaci, a ty czytając to co mówią, czują, przeżywają  i jak cierpią, możesz się przekonać czy dany pisarz jest dobry. Bo każde jego słowo stało się częścią tych postaci, które tym samym ożyły. Ale tylko dla tych, którzy naprawdę o nich przeczytali, stają się one rzeczywiście żywe.
Podsumowując już całą recenzję – Amore 14 to moim zdaniem dość słaba książka, z małą ilością akcji, zbyt prostym językiem i mdłymi postaciami. Zupełnie nie mam porównania z innymi książkami autora, bo to pierwsza książka jego autorstwa jaką miałam okazję przeczytać, ale szczerze wątpię w to czy sięgnę po następne. Zdecydowanie odradzam czytanie Amore 14 – dość marna książka, z dużą ilością słów i małą ilością wydarzeń. Może jedynie się spodobać rówieśniczkom głównej bohaterki, choć obstawiam, że i tak nie wszystkim...

poniedziałek, 22 lutego 2016

"Ja nie mogę być modelką?!" Dorota Wellman





Tytuł: Ja nie mogę być modelką?!
Autor: Dorota Wellman
Wydawnictwo: Pascal
Ilość stron: 256
Ocena: 3/6








Dorota Wellman jest powszechnie rozpoznawalną postacią, głównie z powodu programu, który prowadzi razem z Marcinem Prokopem. Często uśmiechnięta, puszysta, pozytywna osoba. Kiedy zobaczyłam jej książkę Ja nie mogę być modelką?! stwierdziłam, że koniecznie chcę ją przeczytać, jednak nikomu o tym nie powiedziałam... Jakież było moje zdziwienie, kiedy znalazłam tę książkę pod choinką w prezencie od Rodziców.
Zrobić coś dobrego i nie oczekiwać niczego w zamian. To daje taką samą przyjemność jak wygrana w totka. Po co to robić? Żeby (coś, kogoś, świat) zmienić na lepsze. I sobie zrobić dobrze. (...) Oddaję swoje wolne chwile i możliwości na rzecz mojego najbliższego otoczenia, lokalnej społeczności. Dla tych, którzy mają gorzej i słabiej sobie radzą. Dla potrzebujących. Myślę, że to jest dużo bardziej wartościowe od mojej pracy w telewizji. I że więcej szczęścia można znaleźć w dawaniu niż w braniu.
Ja nie mogę być modelką?! to książka, która powstała krótko po tym jak autorka mierzyła dużo strojów do Miasta Kobiet. Dorota Wellman – kobieta po pięćdziesiątce w rozmiarze 44 postanowiła, że napiszę książkę dla płci pięknej, żeby pokazać, że piękno nie patrzy się na wiek ani na rozmiar. Ja nie mogę być modelką?! to pozycja podzielona na kilka rozdziałów zupełnie różnych tematycznie – można przeczytać o bieliźnie, pracy w telewizji, miłości do rodziny, pasji do książek... A wszystko okraszone całym mnóstwem zdjęć i humoru Doroty Wellman.

Ja nie mogę być modelką?! jest książką – poradnikiem, którą przeczytałam chyba w godzinę. Wszystko za sprawą dużej ilości zdjęć, jakie można w niej znaleźć – niektórych naprawdę genialnych! Na moją prędkość czytania wpłynęło także to, że styl jest bardzo lekki, a podczas lektury miałam wrażenie, jakby autorka to wszystko po prostu opowiadała, ale w tym rzekomo modowym poradniku moda nie jest jedynym tematem, a nie ma w nim specjalnej głębi czy refleksji. Takie lekkie czytadło, którego głównym przesłaniem jest to, że nie rozmiar czy wiek nas definiuje, że nawet z rozmiarem XL można zrobić karierę w telewizji i czuć się piękną. Napisana bardzo lekko, mówionym językiem... Na zdjęciach są pokazane ciekawe stylizacje dla osób puszystych (czyli m.in. dla mnie), a jednocześnie z figurą jabłka (to już niekoniecznie, chociaż sama nie wiem;) - naprawdę super! 
Jeśli wyglądacie tak czy inaczej, jesteście grubsze, chudsze, rude, piegowate, wysokie, niskie, jeśli macie jakieś mankamenty, niedoskonałości, nie chowajcie się po kątach. Dzielnie wypnijcie biust do przodu i bierzcie na klatę. Wtedy nikt wam nie podskoczy. Jeśli ubieracie się inaczej, macie dredy do pasa, tatuaże na nogach, a ludzie na Was patrzą krzywym okiem, bo nie lubią innych i kolorowych ptaków - miejcie to gdzieś. Nieważne, co mówią ludzie, ważne jest to, co myślimy o sobie. Ja o sobie myślę dobrze.
Ja nie mogę być modelką?! to lekkie czytadło o wszystkim i o niczym, generalnie takie średnie i bez większej głębi, ale z dużą ilością humoru i uśmiechu. Wszystkim fanom Doroty Wellman – polecam. Pozostałym już niekoniecznie...

Stylizacje Doroty Wellman (Kliknij, aby powiększyć)

niedziela, 21 lutego 2016

"Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia" Regina Brett

Tytuł: Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia
Autor: Regina Brett
Wydawnictwo: Insignis
Ilość stron: 368
Ocena: 5.5/6


Nie zastanawiaj się, czego potrzebuje świat. Zastanów się, co sprawia, że czujesz, że żyjesz, a potem zacznij to robić. Bo świat potrzebuje właśnie ludzi, którzy czują, że żyją.  





Po tym jak pewnego dnia dostałam od koleżanki książkę Bóg nigdy nie mruga i po jej przeczytaniu już wiedziałam, że chcę przeczytać kolejne książki Reginy Brett. Właśnie dlatego bez większego wahania kupiłam dwie kolejne jej książki. Jedną z nich jest właśnie Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia. No i zabrałam się za jej czytanie z dużą radością.
Musisz wierzyć w siebie nawet wtedy, gdy nikt inny w ciebie nie wierzy. Musisz wierzyć mocniej,niż wątpią wszyscy wokół. Musisz wierzyć w cuda,w to,czego nie widać. To może oznaczać,że sam będziesz musiał stworzyć dla siebie wymarzona pracę. Może sam będziesz musiał zaprojektować życie, którego pragniesz.
Bóg zawsze znajdzie Ci pracę to zbiór 50 kilkustronicowych rozdziałów, w których Regina Brett podejmuje różne tematy krążące wokół tematu pracy, jej poszukiwania, różnych rodzajów, wielu możliwości jakie daje... Wiadomo, że w pracy zdarza się wiele różnych problemów, z jej szukaniem, z tym, że często jest poniżej oczekiwań czy nieadekwatna do wykształcenia. W książce Bóg zawsze znajdzie Ci pracę pokazuje dobre strony każdej sytuacji. Jak pokochać to, co się robi, gdy przestało się to robić? Jak pokochać swoją pracę coraz bardziej? Jak znaleźć radość nawet w problematycznych sytuacjach? Czy taka radość jest w ogóle jest możliwa? Jak znaleźć w swojej pracy większą głębię?
Każdy ma jakąś supermoc. Wszyscy przyszliśmy na świat z umiejętnościami, które nas wyróżniają. Każdy ma też swój kryptonit, coś, co go ogranicza, pozbawia całej siły, obezwładnia w mgnieniu oka. Zwykle nasze najmocniejsze strony i największe słabości to dwie strony jednego medalu. 
Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia to książka, która stała się swoistym ukojeniem dla mnie w trudnym czasie. Zaczęłam ją czytać w momencie, kiedy jechałam na pewne spotkanie – coś w stylu warsztatów czy szkolenia. Poza planowanymi spotkaniami było sporo czasu wolnego, więc siedziałam z nią, kontemplowałam ją i się nią rozkoszowałam... Książka zbiorem felietonów - każda lekcja to oddzielny artykuł. W sposobie jakim Regina Brett posługuję się językiem widać jej doświadczenie, ale także i pasję. Szczególnie ciekawe są realistyczne przykłady przytaczane przez autorkę i liczne odniesienia do tego co się wydarzyło w życiu jej lub jej znajomych... W swoim przekazywaniu nie jest zbyt nachalna, nie przebrzmiewa kaznodziejski ton, co jest kolejnym atutem. Przez co książkę czyta się naprawdę przyjemnie, refleksje pojawiają się dość często... Aż korci do jak najszybszego przebrnięcia do ostatniego felietonu, ale moim zdaniem warto czytać ją powoli, delektować, rozkoszować się nią... Dawkować sobie, znaleźć coś do przemyślenia.
Bierność często przynosi nam pewne korzyści: dopóki możesz winić kogoś innego, nie musisz brać odpowiedzialności za to co idzie nie tak Ale ma też złe strony: dopóki jesteś bierny, nic w twoim życiu nie zmieni się na lepsze. 
Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia jest pozycją, którą polecam z ręką na sercu. Zwłaszcza dla osób, które straciły radość z tego co robią, które nie widzą w tym sensu, a także tym, którzy już to mają, ale chcieliby na swoje zajęcia spojrzeć inaczej, z jeszcze większym zapałem. Naprawdę szczerze polecam! Choć nie ukrywam, że Bóg nigdy nie mruga wypadła lepiej, a ja już czytam kolejną książkę Reginy Brett pt. Jesteś cudem.

piątek, 19 lutego 2016

Hadzine dyskusje: Jak zrobić swój idealny kalendarz/organizer? Moje porady;)


Już od kilku lat korzystam z kalendarza.
To trwa już jakieś 6-8 lat
W tym czasie natrafiałam na najróżniejsze...

Długo korzystałam z Kalendarzy z ks. Twardowskim, które na Boże Narodzenie dostawałam od młodszego brata... Nie ukrywam - podobały mi się. Miały trochę miejsca na notatki. Jednocześnie miały one sygnaturki z Pisma Świętego (skróty do czytań z Pisma Św. na każdy dzień), a do tego komentarz na każdą niedzielę... To było naprawdę fajne rozwiązanie. Przynajmniej dla mnie, jako osoby wierzącej...



Choć korzystałam kilka lat (ok.3-4 lata) to jednak wciąż czułam jakiś kalendarzowy niedosyt... Bodajże przez dwa lata robiłam sobie go sama (wpisywałam po porostu daty do odpowiedniego notesu), jednak wciąż szukałam tego idealnego. W którym mogłabym zanotować godzina, po godzinie moje zajęcia czy spotkania... Po skrócie szukałam kalendarza, który ma każdy dzień podzielony na godziny. Taki właśnie dostała moja Mama na imieniny. Mama nie zamierzała z takiego korzystać, bo stwierdziła, że format A5 jest dla niej za duży... Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że to kalendarz jakiego potrzebowałam. I z wielką chęcią go przygarnęłam;)

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie dodała do niego jakiegoś swojego akcentu. W ruch poszły cienkopisy i inne tego typu przybory do pozapisywania najważniejszych dat - egzaminy, urodziny czy imieniny najbliższych itp.
 


Później stwierdziłam, że przydały by się jeszcze jakieś samoprzylepne karteczki do robienia dodatkowych "ruchliwych" notatek. I znalazłam na nie patent - przyklejenie ich na taśmę dwustronną na wewnętrzną stronę okładki.




Przyszedł mi jeszcze pomysł na miejsce na trzymanie zwykłych, luźnych kartek, jakiś karteluszek, list zakupów, listu do odpisania. Z pomocą przyszły koperty w dwóch rozmiarach przyklejone również po wewnętrznej stronie okładki - tym razem z tyłu.





Jak Wam się podobają moje patenty na spersonalizowanie własnego kalendarza?
Też dodajecie swoje akcenty?
Widzicie w ogóle sens korzystania z takiego organizera czy nie?;)
Dzielcie się swoimi pomysłami!
Może wykorzystam w przyszłym roku!

środa, 17 lutego 2016

"Długa Ziemia"Terry Pratchett, Stephen Baxter

Tytuł: Długa Ziemia
Autor: Terry Pratchett, Stephen Baxter
Cykl: Długa Ziemia
Tom: pierwszy
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 368
Ocena: 4/6


Gdyby rozciągnąć nieco biblijną metaforę, ta apokalipsa miała własnych czterech jeźdźców, których imiona brzmiały: Chciwość, Niezdolność do Postrzegania Reguł, Zagubienie oraz Rozmaite Otarcia Skóry.



Twórczość Terry'ego Pratchetta poznałam dzięki początkowym tomom Świata Dysku, jednak o Stephenie Baxterze nie słyszałam w ogóle, aż do czasu kiedy pewien młodszy kolega polecił mi książkę zatytułowaną Długa Ziemia, która jest pierwszą częścią cyklu o tym samym tytule.

Jessica Jansson to policjantka, która znalazła nietypowe urządzenie – pudełko z kilkoma obwodami oraz ziemniakiem w centralnym miejscu. Okazuje się, że owo narzędzie służy do przemieszczania się pomiędzy równoległymi światami. Czy zwykły kartofel może być częścią urządzenia, które umożliwia taką wędrówkę? Czego można doświadczyć w równoległych światach? Czego doświadcza Jessica Jansson? Jaki ma to związek z wydarzeniami jakie spotkały Percy'ego Blakeney'a niemal 100 lat wcześniej?
To przecież jasne. Nawet kiedy robi się drewniane pudełko, trzeba je pokryć politurą, inaczej nawilgnie, wszystko napęcznieje i może rozsunąć części. Cokolwiek się robi, trzeba robić jak należy. Trzeba przestrzegać instrukcji. Od tego są.
Długa Ziemia to typowe science – fiction, z którym średnio przepadam... Choć wiedziałam o tym od samego początku to nie opierałam się zbyt długo przed przeczytaniem tej lektury. Czytało mi się ją dość szybko, choć momentami wynikało to z chęci rychłego przebrnięcia przez poszczególne elementy książki i oddania jej w jak najkrótszym czasie. Nie mówię, że podczas tej lektury jakoś szczególnie cierpiałam. Po prostu były momenty, kiedy ta lektura nie do końca sprawiała mi radość czy przyjemność. Czasami mnie męczyła tym, że podczas jej czytania czułam swoje lata na karku. Zdecydowanie odczuwałam to, że 22 czy 23 lata to jednak inne realia niż nastolatkowie budujący przyrząd do przemieszczania się pomiędzy światami to z użyciem ziemniaka. Muszę jednak przyznać, że język jakim operują autorzy jest adekwatny do gatunku i fabuły skierowanej raczej do nastoletniego czytelnika tudzież typowego maniaka tego gatunku i właśnie tym osobom ją polecam.
Jeszcze piętnaście lat temu ludzkość miała jeden świat i marzyła o kilku następnych, o planetach Układu Słonecznego, martwych i bardzo kosztownych w kolonizacji. A teraz mamy klucz do większej liczby światów, niż możemy policzyć. I ledwie zaczęliśmy badać te najbliższe.
Podsumowując – Długa Ziemia to dość ciekawa, dobrze napisana pozycja młodzieżowa, którą czyta się dość szybko i przyjemnie. Nie do końca mi przypadła do gustu, ale myślę, że młodszym czytelnikom czy miłośnikom science – fiction zdecydowanie się spodoba, bo pomysł naprawdę ciekawy. Warto nadmienić, że autorzy kontynuują współpracę i powstały kolejne części dotyczące właśnie Długiej Ziemi i tego świata.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Posesyjny stosik na poprawę humoru;) (#2/2016)

Dziś miałam ostatni egzamin w tej sesji.
Z racji tego, że nie do końca poszedł po mojej myśli postanowiłam pocieszyć się we wrocławskim Dedalusie. Co prawda myślałam, że pójdzie trochę inaczej, no ale cóż... Bywa... Liczę na to, że On ma lepszy plan;)



Second Hand
Wilcza wyspa
Ponad wszelką wątpliwość
Druga szansa
Aptekarz
wszystkie zakupione w Dedalusie

Nie ma to jak takie poprawienie humoru;)
 Też tak sobie poprawiacie nastrój?
Znacie którąś z tych książek?

niedziela, 14 lutego 2016

"Wymarzony dom Ani" Lucy Maud Montgomery

Tytuł: Wymarzony dom Ani
Autor: Lucy Maud Montgomery
Cykl: Ania Shirley
Tom: piąty
Wydawnictwo: Podsiedlik-Raniowski i Spółka
Ilość stron: 275
Ocena: 5/6


..w życiu nie możemy się kierować naszymi uczuciami. Nie, nie, zawiodłyby one nas bardzo szybko na bezdroża. Istnieje jeden jedyny drogowskaz, którego zawsze musimy się trzymać w życiu, a jest nim poczucie słuszności.



Dość ciężki okres w moim życiu wciąż trwa... Właśnie dlatego stwierdziłam, że potrzebuję książki, która byłaby miodem na moje zszargane nerwy i obolałą duszę, no i wtedy sięgnęłam po piąty tom cyklu opowiadający o losach Ani Shirley pt. Wymarzony dom Ani. To był strzał w dziesiątkę!

Ania i Gilbert są nowożeńcami, a ich ślub miał miejsce na Zielonym Wzgórzu, a rudowłosa nauczycielka była pierwszą tamtejszą panną młodą. Teraz czas na rozpoczęcie ich wspólnego życia, mieszkania...Gilbert po skończonych lekarskich studiach dostał posadę w Przystani Czterech Wiatrów, gdzie się przeprowadza wraz ze swoją małżonką. Tam czekają na nich nowi znajomi i sąsiedzi, a przede wszystkim uroczy domek, który okazuję się być spełnieniem ich marzeń... Jak potoczy się ich życie w nowym miejscu? Jakich ludzi spotkają?

Wymarzony dom Ani jest kolejną częścią historii rudowłosej, radosnej romantyczki... Po dużej ilości moich własnych życiowych perturbacji opowieści o Ani, jej postrzeganie świata, marzycielsko-pozytywne podejście do świata naprawdę bardzo dobrze mi zrobiły... Mimo że Ania jest już dorosła, jednak wciąż zachowała swoją pogodę ducha. Język jakim operuje w tej książce Lucy Maud Montgomery jest wciąż utrzymany na bardzo dobrym, wysokim poziomie, a bajecznie barwne opisy krajobrazów i odczuć bohaterów pozwoliły bardzo głęboko wejść w akcję książki, w jej klimat... Znając już wcześniejsze tomy tej serii oczekiwałam, że znajdę w niej więcej pozytywnych, radosnych przygód, jednak w Wymarzonym domu Ani jednak te szczęśliwe przeplatają się razem ze smutnymi. Myślałam, że wydarzeń będzie jednak ciut więcej i właśnie tym się troszkę zawiodłam.

Wymarzony dom Ani jest książką, którą mogę polecić każdego, szczególnie jeżeli ktoś ktoś już czytał wcześniejsze części cyklu. Ta cześć jest trochę różni się od poprzednich części – generalnie każda cześć się od siebie różni, bo Ania jest po prostu starsza. Prawdziwy miód na serce!

sobota, 13 lutego 2016

"Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuje." Anna Morawska

Tytuł: Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuje.
Autor: Anna Morawska
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 256
Ocenia: 6/6



Depresja nie jest wymysłem gwiazd z pierwszych stron gazet. To choroba, która może dotknąć każdego. 




 

Depresja to choroba psychiczna, na którą choruje 350 milionów ludzi na świecie, a w Polsce dotyka ona średnio co 10 obywatela. Choć jest to tak rozpowszechniona choroba, wręcz cywilizacyjna, to jednak w naszym społeczeństwie panuje na jej temat bardzo duża niewiedza, a co za tym idzie - wiele stereotypów, które (nie okłamujmy się) są naprawdę bardzo krzywdzące. Właśnie dlatego powstała kampania społeczna Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuje. Anna Morawska napisała także książkę o tej samej nazwie, o tym samym tytule.

Autorka sama mówi o swojej pozycji:
Twarze depresji to książka, w której chciałabym pokazać różne oblicza tej choroby. Nie chodzi o to, żeby wskazywać palcem kogoś, kto ma depresję. Postanowiłam porozmawiać z ludźmi, którzy najlepiej wiedzą, czym jest czarny pies – tak depresję nazwał Winston Churchill. Brytyjski premier powiedział, że jeśli odkryjesz, że przechodzisz przez piekło, to się nie zatrzymuj. Ta choroba atakuje jak dziki zwierz i zabiera człowiekowi energię. Szczeka do ucha tak głośno, że życie przestaje mieć sens.

Twarze depresji to pozycja, która rozpoczyna się metodycznym wstępem, w którym Anna Morawska wyjaśnia czym jest depresja, jakie są jej objawy, rodzaje, a także czym jest życie z depresją. Potem przychodzi miejsce na wywiady z kilkunastoma osobami m.in. z Olgą Bończyk, Kamilem Sipowiczem, Tomaszem Jastrunem czy Patrycją Markowską, a także z innymi, mniej znanymi... Opowiadają oni o swojej wieloletniej walce z chorobą, o leczeniu, o lepszych i gorszych dniach, o życiu z osobami cierpiącymi na depresję, a także o depresyjnych stereotypach i napiętnowaniu przez chorobę... Myślę, że cytaty zamieszczone w tej recenzji, choć trochę oddają właśnie myśli osób chorych na depresję...
Chciałabym poczuć znowu te małe radości. Nie mówię o jakimś wielkim szczęściu. Takie proste rzeczy gdzieś mi uciekły.
Twarze depresji chciałam przeczytać praktycznie od jej premiery w ubiegłym roku. Zainteresowałam się ostatnio trochę tematyką psychologii stąd moje lektury takie jak chociażby Psychologia odżywiania się czy Nałóg jedzenia, a także chęć zrobienia studiów z psychodietetyki. Bardzo się ucieszyłam, kiedy w końcu upolowałam ją w promocyjnej cenie na Targach książki w Krakowie. Zaczęłam ją czytać i pochłonęłam ją praktycznie całą podczas jednej (fakt faktem – trochę przedłużającej się) podróży pociągiem. Muszę przyznać, że książka jest napisana w bardzo dobry sposób. Widać sporą wiedzę autorki na temat choroby, a także wielką umiejętność i delikatność w rozmowie w ludźmi, w zadawaniu odpowiednich, subtelnych pytań... Do swojej książki tak dobrała osoby, żeby pokazać depresję z różnych stron i perspektyw. Od strony osoby sławnej, jak i niekoniecznie popularnej... Z perspektywy osoby chorej, a także od strony bliskiemu, który towarzyszy dotkniętemu chorobą. Wszystko tworzy spójną całość prowadząc czytelnika po różnych zakamarkach choroby... 
Bałem się wszystkiego i wszystkich. Bałem się Warszawy. Bałem się ludzi. Bałem się, że może się okazać, że nie jestem taki mądry, jak mi się wydawało.
Moim zdaniem warto przeczytać Twarze depresji z kilku powodów. Przede wszystkim, żeby zdobyć trochę informacji o tej chorobie, a także przełamać stereotypy jakie panują na jej temat. Także po to, żeby dowiedzieć się tego co przeżywają osoby chore i jak względem nim się zachować. Polecam ją naprawdę każdemu, ponieważ depresja to choroba, która spotyka naprawdę wiele osób, a około połowa (!) osób jest w ogóle nieleczona. W szczególności ją polecam osobom, które same chorowały, chorują lub mają z nimi kontakt, ponieważ ta książka może zdecydowanie dodać nadziei na lepsze dni... Książka naprawdę godna polecania i warta przeczytania!!! Może w końcu warto przełamać temat tabu?

http://twarzedepresji.pl/