wtorek, 29 kwietnia 2014

Hadzine dyskusje: pisanie listów;) Listy, listy, listy!



W dzisiejszych czasach pisanie listów jest mało popularne, ale jednak od lat to robię i naprawdę lubię to robić;) Dlaczego?
  1. Sprawia to wiele więcej radości niż otrzymanie maila;) Kto sam czekał np. miesiąc na list i w

    końcu go otrzymał sam wie;)
  2. Pisanie listów z osobami z zagranicy może poprawić nasze umiejętności językowe;)
  3. Maile czy smsy często usuwamy zaraz po odczytaniu, jednak listy zostają na długie lata;) i smsy czy maile wydają się być takie bezduszne - za każdym razem to samo tło, ta sama czcionka...
  4. Poznawanie nowych ludzi;)
  5. Często łatwiej coś napisać niż powiedzieć;)
Mi to sprawia wielką radochę;) Znać kogoś na podstawie jego listów, charakteru pisma – cudowne uczucie;) To takie... nietypowe i wciągające;) Móc spędzić cały wieczór na pisaniu listów, do których dołączysz jakiś drobiazg i sprawisz uśmiech na czyjejś twarzy – bezcenne;) Pamiętam jak kiedyś czekałam na list chyba ze 2 miesiące i już straciłam nadzieję, że dojdzie, ale któregoś dnia przyszedł wywołując u mnie niepohamowaną radość;)

A Wy co o tym sądzicie? Piszecie czasem listy takie prawdziwe, papierowe? Lubicie to robić?;) Jeżeli jesteś chętny, żeby popisać z kimś listy – napisz do mnie;) e-mail: hadziczka13@wp.pl

sobota, 26 kwietnia 2014

"Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na frontach II wojny światowej." Stephen G. Fritz

Tytuł: Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na frontach II wojny światowej.
Autor: Stephen G. Fritz
Wydawnictwo: RM
Seria: Świadkowie - zapomniane głosy
Ilość stron: 312
Ocena: 3.5/6


Dla Landsera walki zbrojne na froncie wschodnim składały się z tysięcy drobnych potyczek, z codziennych zmagań o przeżycie pośród straszliwego chaosu, strachu i cierpień.




Historia to jeden z tych przedmiotów, który lubiłam już w podstawówce, ale jednocześnie nie wiązałam z nim swojej przyszłości czy planów. Swego czasu chodziłam nawet na zajęcia dodatkowe z tego przedmiotu;) Szczególnie lubiłam okres I czy II Wojny Światowej, w związki z czym zainteresowała mnie ta pozycja.

Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na frontach II wojny światowej. to książka, która opowiada o losach Landserów – wojowników Hitlera. Znajdziemy w niej mnóstwo cytatów z listów czy pamiętników żołnierzy, dzięki którym poznajemy ich życie od przysłowiowej kuchni. Nie znajdziemy w niej genezy wydarzeń, które wtedy miały miejsce. Nie znajdziemy także opinii, sądów czy chęci zrozumienia decyzji, które były wtedy podjęte na szczeblu państwowym. Widzimy obraz życia zwykłego szeregowca, obraz, który jest nader prawdziwy i wstrząsający. Jak więc ono wyglądało? Jak wyglądała ich codzienna walka? W imię czego ginęli anonimowi żołnierze walczący ramię w ramię obok siebie? Jak do tematu podszedł autor?

Landser doskonale wiedział, że nie ma sposobu na uodpornienia się na nagły atak paniki; nawet z pozoru niewzruszeni weterani wielu kampanii ulegali niekiedy pragnieniu ucieczki przed niebezpieczeństwem.

Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na frontach II wojny światowej to książka, która będzie idealna dla wszystkich fanów historii, a zwłaszcza tego okresu z przeszłości, jednak mi nie do końca przypadła do gust. Choć lubię ten okres to jednak nie przekonała mnie forma książki – typowo popularno-naukowa. Język mnie nie zachwycił, ani sposób w jaki Stephen G. Fritz opisuje w niej losy hitlerowskich żołnierzy, ich potyczki czy losy. Nie przekonało mnie to do końca, no ale cóż, bywa... Wynika to chyba z tego względu na to, że nie jestem aż tak wielką fanką ani historii ani książek popularno-naukowych. Jednak bardzo podobało mi się to, że autor nie opisywał ich jakby byli robotami, nie odzierał ich z ludzkich uczuć – z tęsknot, bólu, pragnień, obaw i niepokojów. Widać także, że Stephen G. Fritz włożył sporo pracy w przygotowanie tej pracy zbierając żołnierskie notatki, listy czy pamiętniki oraz spisując je w zgraną i spójną całość, w której jednocześnie autor udowadnia, że w wojnie nie ma nic patetycznego, romantycznego czy heroicznego. Stephen G. Fritz spisał się w tej kwestii naprawdę dobrze i naprawdę się postarał, co zresztą widać w pracy i trzeba przyznać to autorowi, choć sama książka mnie do końca zachwyciła. Język typowo naukowy, zresztą jak na książkę popularno-naukową przystało. Książka, która nie gloryfikuje tzw. Landserów, ale pokazuje ich codzienne życie.

Podsumowując, Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na frontach II wojny światowej to bogata w treść pozycja, która z pewnością zadowoli każdego wielkiego miłośnika historii, II Wojny Światowej oraz książek popularno-naukowych i właśnie takim osobom ją polecam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:



piątek, 25 kwietnia 2014

"Ania z Avonlea" Lucy Maud Montgomery

Tytuł: Ania z Avonlea
Tytuł: Lucy Maud Montgomery
Cykl: Ania Shirley
Tom: drugi
Wydawnictwo: Algo
Ilość stron: 274
Ocena: 6/6


Trzeba żyć tak, aby upiększać swe imię, nawet jeśli poprzednio nie brzmiało pięknie. Niech każdy, kto myśli o nas, wyobraża sobie nasze zalety, które mu przysłonią brzydotę imienia.





Anię z Zielonego Wzgórza przeczytałam mając na karku 21 lat i się zachowałam w rudowłosej bohaterce, więc krótko po tym pobiegłam do księgarni i zakupiłam dwie kolejne części z serii i krótko później zabrałam się za pochłanianie Ani z Avonlea.

Ania Shirley jest już starsza i ze względu na stan zdrowia jej opiekunki Maryli zdecydowała się zrezygnować z pięknych i wzniosłych planów pójścia na uniwersytet. Przynajmniej chwilowo. Została Avonlea ucząc dzieci w miejscowej szkole, pomagając Maryli i co chwilę wpadając w nowe tarapaty, podczas gdy jej rówieśnicy studiują na uniwersytecie. Ania angażuje się także zmienianie Avolnea wraz z grupką znajomych realizując co chwilę jakieś nowe pomysły i pomagając Maryli w wychowywaniu bliźniaków W jakie problemy wpadnie tym razem Ania? Jakie przygody ją spotkają? Jaka teraz jest? Jak się zmieniła? Co nowego się wydarzyło w Avonlea? Jakie tam zaszły zmiany?

(…) ilekroć oczekujemy czegoś przyjemnego, spotyka nas (…) rozczarowanie… oczekiwania zawsze zawodzą. (…) ale ma to też swoją dobrą stronę, bo i przykrości nie odpowiadają naszym oczekiwaniom i wtedy rzeczy biorą lepszy obrót, niż przypuszczaliśmy.

Ania z Avonlea to drugi tom z serii, w której się zakochałam od pierwszego zaczytania. Jak ten tom wypadł na tle poprzedniej części? Wcale nie gorzej niż wcześniejszy;) Lektura tej książki zafundowała mi sporą dozę mile spędzonego czasu. Przede wszystkim kolejne przygody rudowłosa Ani sprawiły, że spędziłam trochę czasu z uśmiechem na twarzy i pełna rozbawienia, a także pełna chęci do czytania i skompletowania kolejnych części;) Byłam pełna podziwu dla postawy Ani jako nauczycielki, która za główne zadanie postawiła sobie to, żeby wszyscy uczniowie ją polubili, bo wiedziała, że dzięki temu jej nauczanie będzie skuteczniejsze. Współcześni pedagogowie mogli by się uczyć takiej postawy od Ani, która w tym tomie wyjątkowo się zmieniła i to właśnie my, czytelnicy, jesteśmy świadkami tych zmian. Ania z Avonlea to pozycja, która wywołuje na twarzy uśmiech, uczy, a także zmusza do refleksji nad wieloma rzeczami, takimi jak przyjaźń, pomoc innym, dokonywanie trudnych wyborów i decyzji czy tematu poświęcenia. No i bohaterowie, których pokochałam już w poprzedniej części, ich wykreowanie przez autorkę jest konsekwentne i wzbudzają sympatię czytelnika. Montgomery opisała w książce rutynowe życie na wsi, ale w taki sposób, że nie sposób się nie uśmiechnąć, za co należą się jej wielkie brawa. Tak samo jak język i styl, w jaki opisała przygody Ani Shirley, który już mnie zachwycił w poprzedniej części.Tym razem trafiłam na wydanie z 2013 roku i nie miałam okazji porównać innymi tłumaczeniami. Coś czuję, że właśnie to wydanie będę kolekcjonować na półce;)

Serdeczna przyjaźń jest rzeczywiście bardzo pomocna w życiu. Powinniśmy sztandar jej trzymać wysoko i starać się nie zbrukać go nigdy brakiem szczerości i prawdy. Często jednak przyjaźnią nazywa się zwykłą poufałość niemającą nic wspólnego z tamtym wzniosłym uczuciem.

Ania z Avonlea to prawdziwa klasyka, zresztą jak cała seria, którą pokochałam i chyba nic tego nie zmieni. Kolejny tom – Ania na uniwersytecie -  już czeka na półce w kolejce do przeczytania. Zdecydowanie polecam ten cykl – jest naprawdę cudowny! Niebawem będę musiała wybrać się do księgarni po kolejne części serii;) 

środa, 23 kwietnia 2014

"Nosiciel (Opary szaleństwa)" Tess Gerritsen

Tytuł: Nosiciel (Opary szaleństwa)
Autor: Tess Gerritsen
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 416
Ocena: 5.5/6



Za dwa tygodnie nadejdzie najkrótszy dzień w roku. A potem dni znowu zaczną się wydłużać, ziemia zacznie się obracać ku światłu i ciepłu. Ku nadziei.






Tess Gerritsen to amerykańska pisarka, która zasłynęła ze swoich thrillerów medycznych i romansów kryminalnych i jednocześnie należy do grona moich ulubionych autorów. Jedna z jej książek - Nosiciel jest w Polsce znana także jako Opary szaleństwa.

Tranquility to niewielkie miasteczko w stanie Maine, gdzie przeprowadza się lekarka Claire Elliot wraz ze swoim nastoletnim synem. W mieście dochodzi do różnych dziwnych zdarzeń, które trudno zrozumieć – napady agresji czy wandalizmu, a także wiele innych zjawisk, do których mieszkańcy nie są przyzwyczajeni. Kiedy wiele osób z obrażeniami trafia do dr Elliot jej nowi pacjenci powinni jej ufać i poddać się jej metodom, ale jak to bywa w małej mieścinie są nieufni i przywykli do działania poprzedniego lekarza. Co dzieje się w tym miasteczku? Czy syn dr Elliot też da się ponieść fali agresji? Co ją tak naprawdę spowodowało? Jak lekarka poradzi sobie z tą sytuacją? Jaką tajemnicą jest owiane tamto miasteczko? 

Tess Gerritsen

Nosiciel to książka, którą dostałam od mojego kochanego Księcia z bajki i krótko po jej otrzymaniu zabrałam się za jej lekturę. Twórczość Tess Gerritsen ceni zwłaszcza za serię Rizzoli & Isles, której bohaterki podbiły moje serce, ale jednak po pozostałe jej książki również chętnie sięgam. Nosiciel przedstawia ciekawą, niebanalną historię, która zapewnia świetną zabawę podczas jej lektury, zwłaszcza, że i bohaterowie ciekawie wykreowani. Pojawiają się wątki miłosne czy jakieś inne z ich życia osobistego, ale wszystko jest zachowane w rozsądnych proporcjach z pozostałymi wydarzeniami w książce i zasadniczą akcją. Napisana lekkim i nieskomplikowanym językiem charakterystycznym dla autorki, która właśnie nim zachwyca wielu czytelników. Muszę przyznać, że byłam zaskoczona zakończeniem, co ostatnio rzadko mi się zdarza – spodziewałam się zupełnie czegoś innego! Z Nosicielem spędziłam czas naprawdę miło i przyjemnie, a także ani chwili się nie nudziłam podczas lektury! Na tle innych książek Gerritsen jest ona bardzo medyczna – odnoszę wrażenie, że jakby bardziej kręciła się wokół medycyny niż inne jej książki. No może poza Dawcą. Łacińskie nazwy pasożytów czy chorób, rozmowy lekarzy o objawach, badaniach czy sposobach leczenia, a przede wszystkim zawikłana zagadka – to jest to co lubię w thrillerach medycznych, a w tej książce wyjątkowo widać, długoletnie studia i doświadczenie lekarskie autorki, które nabyła przed tworzeniem książek. I tu tkwi jej geniusz – przedstawić medyczne zagadki w przejrzysty sposób. Styl, fabuła, zaskakujące zakończenie, pomysł na książkę – cud, miód i orzeszki


Nosiciel to książka, która zapewne zadowoli wielu czytelników, nawet tych bardziej wyrafinowanych w doborze lektur z tego gatunku. Za każdym razem sięgając po książki Tess, wiem, że czeka mnie świetna przygoda i spora dawka wrażeń, tak było i tym razem. Nie zawiodłam się, a wręcz przeciwnie – jestem zachwycona, zwłaszcza zakończeniem! Gerritsen w pełnej krasie, którą mogę polecić z całego serca. Nie wiem na ile wyryje mi się w pamięci, ale na pewno jeden z lepszych medycznych thrillerów, jakie miałam okazję czytać.

niedziela, 20 kwietnia 2014

"Co Franciszek myśli o...?"

Tytuł: Co Franciszek myśli o...?
Autor: Papież Franciszek - Jorge Mario Bergoglio 
Wybór i opracowanie: Katarzyna Pytlarz
Wydawnictwo: WAM
Ilość stron: 200
Ocena: 6/6



Świat Boga jest światem, w którym każdy czuje się odpowiedzialny za drugiego człowieka, za dobro drugiego człowieka.





Kiedy niewiele ponad rok temu kardynał Jorge Mario Bergoglio został Papieżem przybierając imię Franciszek, światem zawładnęła swoista Franciszkomania. Wszystko wynika z postawy, jaką prezentuje aktualny Papież – ubóstwo, prostota, radość i miłosierdzie. Wynika to także z tego, co mówi, a mówi rzeczy, które często zaskakują, tak samo jak jego postawa. Chcesz wiedzieć co Franciszek myśli o wielu sprawach? Chcesz mieć jakiś zbiór jego myśli i cytatów? Polecam niniejszą książkę.

Nasza kultura straciła zdolność dostrzegania konkretnej obecności Boga, Jego działania w świecie. Uważamy, że Bóg znajduje się w zaświatach, na innym poziomie rzeczywistości, oddzielony od naszych konkretnych relacji. Gdyby jednak tak było, gdyby Bóg nie był zdolnym do działania w świecie, Jego miłość nie byłaby prawdziwie potężna, prawdziwie rzeczywista, a zatem nie byłaby nawet prawdziwą miłością, zdolną zapewnić to szczęście, które obiecuje. 

Co Franciszek myśli o...? To niedługa książeczka z różnymi cytatami naszego aktualnego Papieża, podzielona na konkretne działy, takie jak na przykład: praca, Kościół, świętość czy służba, co z decydowanie ułatwia korzystanie z pozycji. Książkę możemy przeczytać za jednym przysiadem, ale możemy również dawkować sobie jej lekturę porcjami – na przykład wybranymi interesującymi nas działami albo czytając po kolei.

Bóg myśli jak Samarytanin, który nie przechodzi obok człowieka, który popadł w tarapaty, litując się albo patrząc w drugą stronę, ale spieszy mu z pomocą, nie oczekując niczego w zamian; nie pytając, czy jest Żydem, czy poganinem, czy Samarytaninem, czy jest bogaty, czy jest biedny: nie pyta o nic. Nie pyta o te rzeczy, nie pyta o nic. Przychodzi z pomocą: taki jest Bóg. Bóg myśli jak pasterz, który oddaje swoje życie, aby bronić i ratować owce. 

Dlaczego polecam tę książeczkę? Przede wszystkim z sympatii do samego Franciszka, który jest postacią zaskakującą, zadziwiającą, uśmiechniętą i niezwykle mądrą. Polecam ją także ze względu na podział myśli Papieża. Katarzyna Pytlarz odpowiedzialna za wybór i opracowanie cytatów w tym względzie naprawdę się postarała. Ale czy to jest powód, żeby na wielu portalach nazywać ją autorką tej książki? Chyba nie... Przynajmniej w moim mniemaniu. Każda myśl jest opisana dokładnie z którego przemówienia lub homilii pochodzi i kiedy zostały wypowiedziane. Do tego posegregowane w mądry, przejrzysty sposób, a także widoczne jest szerokie spectrum tematów, jakie podejmuje Papież w swoim nauczaniu, które ma niezwykle głębokie przesłanie, a jest przekazane w prosty i przejrzysty sposób, co zresztą jest charakterystyczne dla aktualnego Papieża. Co Franciszek myśli o...? jest świetną pozycją dla osób, które chcą zapoznać się z jego nauczeniem, a jeszcze nigdy nie miały z nią kontaktu, po prostu idealna na początek przygody ze słowami Ojca Świętego z Argentyny. Jego myśli są niezwykle trafne, głębokie, ale jednocześnie przekazane w prosty, zrozumiały sposób, co też jest dobre, dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z jego nauczeniem. Do tego jest naprawdę ładnie wydana – w twardej, solidnej oprawie, z uśmiechniętą, radosną twarzą Papieża na okładce, a przez to jest idealnym sposobem na prezent;) Zwłaszcza, że pozycja jest naprawdę niedroga i zdecydowanie warta zakupienia i zapoznania się z nią;)


sobota, 19 kwietnia 2014

"Testament Eleonory" Artur Daniel Grabowski





Tytuł: Testament Eleonory
Autor: Artur Daniel Grabowski
Wydawnictwo: Oficynka
Ocena: 3/6









Połączenie wątku kryminalnego z miłosnym? Czemu nie! Zwłaszcza, że wątek miłosny wkrada się teraz do wielu książek! A jak to połączenie wypada tym razem? Jak spisał się Artur Daniel Grabowski w swoim debiucie? Już zaraz się przekonacie!

Thomas Michel, dziennikarz z Görlitz, pewnego dnia dostaje wiadomość o śmierci swojej dobrej znajomej - hrabiny Eleonory von Albertstein. Jakże było wielkie zdziwienie, gdy dowiedział się o nietypowych zapisach w jej testamencie, a jeszcze większe, że śmierć hrabiny nie była naturalna (cóż za zaskoczenie!). Jak zginęła wielka miłośniczka książek? Jak Thomas odnajdzie się w gąszczu rodzinnych tajemnic? Co takiego zawiera testament hrabiny? Jak ten ciężki czas wpłynie na związek Thomasa z Moniką? Czego jeszcze się dowie?

Testament Eleonory to niedługa książka zaliczająca się do kryminałów, które mają szeroką rzeszę fanów, a ja osobiście przepadam z takimi, w których znajdą się rodzinne zagadki i tajemnice, dlatego też sięgnęłam to tę pozycję. No i dodatkowo pojawia się motyw książki, co darzę sympatią z racji tego, że  darzę go sentymentem, ponieważ właśnie ten motyw wybrałam do swojej pracy maturalnej. I jak wypadł Testament Eleonory? Nie ukrywam, że spodziewam się czegoś lepszego, choć jak na debiut i tak nie jest źle. Dlaczego? Przede wszystkim wątek miłosny. Nie mam nic przeciwko jak przewija się gdzieś tam w tle, ale jednak tu miałam wrażenie, że jest on zbyt wyraźny, nie jest tłem, za bardzo się wysuwa moim zdaniem do przodu... Też macie takie wrażenie? Zamiast na wątku miłosnym autor mógł bardziej się skupić na budowaniu napięcia czy wykreowaniu głównych bohaterów.  Intryga? Ekhm... No pozostawia wiele do życzenia. Książka praktycznie w ogóle nie trzyma w napięciu, jest do przewidzenia co wydarzy się później, jak się skończy ta historia. No cóż... Bywa. Nie, nie należy do najnudniejszych, ale jednak kryminał musi mieć trochę więcej napięcia, intrygi, zagadek – tu tego było trochę za mało. Autor niewiele miejsca poświęcił osobie mordercy, a szkoda, bo dzięki temu książka mogłaby wiele zyskać, tam samo jak na zmianie proporcji wątku kryminalnego do miłosnego. Testament Eleonory jest napisany prostym i dość przyjemnym w odbiorze językiem, niewymagającym wiele od czytelnika, a sam pomysł na fabułę jest dość ciekawy, ale... No właśnie jest jakieś „ale”. Odniosłam wrażenie, że to już gdzieś było, mianowicie w książkach Aghaty Christie. Czyż to nie jest podobne? Tajemnicza śmierć, testament, wielka biblioteka, wielkie zamczysko i rodzinne tajemnice? Czy tylko ja widzę to podobieństwo?

Podsumowując, Testament Eleonory to książka średnia, ni zła, ni dobra, lekka w odbiorze, aczkolwiek niezbyt zaskakująca. Jak Artur Daniel Grabowski napisze jeszcze jakąś książkę, to chętnie dam mu jeszcze szansę, żeby zobaczyć czy się choć trochę rozwinął;)

piątek, 18 kwietnia 2014

Cynamonowy jogurcik;)


Zdrowe przekąski należą ostanio do moich ulubionych;)
Wśród nich jest cynamonowy jogurcik;)


Czego będziemy potrzebować?
Mały jogurt naturalny
Szczypta cynamonu
Pół garści rodzynek

Jak przygotować?
Do jogurtu dodać cynamon i rodzynki, odstawić do lodówki na co najmniej pół godziny, żeby wszystko sie ladnie przegryzło;) Smacznego!
Pyszności!


czwartek, 17 kwietnia 2014

"Magiczna gondola" Eva Völler

Tytuł: Magiczna gondola
Autor: Eva Völler
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 304
Ocena: 5/6



Podniósł głowę i rzucił publiczności krótkie, ale dumne spojrzenie. Jego wzrok napotkał mój i ponownie wstrzymałam oddech. Oczy miał tak niewiarygodnie błękitne, że gdyby człowiek się nie pilnował, utonąłby w nich na zawsze.





Lubię książki, dzięki którym lubię mogę oderwać się i przenieść się do innego świata. I w dodatku ostatnio miałam przemożną ochotę na taką książkę, więc udało mi się odpłynąć dzięki Magicznej gondoli autorstwa Evy Völler.


Historia zaczyna się banalnie, jak wiele innych – nastolatka imieniem Anna przebywa z rodzicami na wakacjach w Wenecji, gdzie strasznie się nudzi. No i oczywiście z tej nudy musi coś wyniknąć;) Któregoś dnia podczas samotnych wędrówek po mieście na jednym z kanałów widzi czerwoną gondolę. Czyż to nie dziwne w Wenecji, gdzie wszystkie gondole są czarne? Dlaczego jest ona magiczna? I co stanie się po tym, jak Anna została wepchnięta do wody? I dlaczego została do niej wepchnięta? Jaką rolę w historii dziewczyny odegra tytułowa gondola?

W przeciwnym razie musiałabym wcielić w życie plan B. Miał on jednak taką wadę że najpierw musiałabym go wymyślić.

Magiczna gondola to książka, na którą polowałam już od dawna, ale dorwałam ją podczas ostatniej wizyty w bibliotece i nie mogłam się jej oprzeć. Kiedy ją zaczęłam czytać – przepadłam. Książka mnie zupełnie wciągnęła a ja czytałam z niecierpliwością co wydarzy się później. Mimo że część z tych rzeczy przewidziałam – zabawa była przednia. Magiczna gondola jest napisana nieskomplikowanym, niewyróżniającym się, acz przyjemnym językiem, choć momentami pompatycznym. No ale czegóż można się spodziewać się po książce dla młodzieży. Niemiecka autorka sprawnie prowadzi całą akcję, choć nie ma w niej wielu zwrotów czy wydarzeń, a tych szczególnie zapadających w pamięć też nie jest wiele. Mogłoby się w niej więcej dziać, ale jednak tragedii nie ma i nudą też nie wieje;) Sama główna bohaterka książki – Anna - okazuje się być postacią, która łatwo przystosowuje się do sytuacji w jakiej się znalazła i potrafiącą zawalczyć o swoje i wykonać polecone jej zadania. Do tego inni, również ciekawi bohaterowie. Wszystko fajnie pięknie, lekka i niezbyt wymagająca książka, która pozwoli odpłynąć na jeden-dwa wieczory, ale... coś podobnego już było. Mianowicie Magiczna gondola niemiłosiernie przypomina mi inną, przeczytaną przeze mnie pozycję, a mianowicie Hyperversum autorstwa Cecilii Randall. Też nastolatka lub ich grupa za pomocą pewnego medium przenosi się do przeszłości, gdzie zmaga się z jej niewygodami i przeciwnościami losu. Kto czytał, też zapewne zobaczy to podobieństwo;) Teraz zamierzam przeczytać kontynuację pt. Złoty most.


Czy polecam? Magiczna gondola arcydziełem nie jest, nie oszukujmy się, historia czy język nie są zbyt wyszukane, ale jednak jest to przyjemne czytadło, które pozwoli się oderwać od rzeczywistości i razem z bohaterką przenieść się do innego świata. Wielkie brawa za stworzenie tak wciągającej książki, mimo pozostawiającej do życzenia fabule. Można spokojnie sięgnąć w celu oderwania się;)

czwartek, 10 kwietnia 2014

"Pięć języków miłości" Gary Chapman

Tytuł: Pięć języków miłości
Autor: Gary Chapman
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 304
Ocena: 5/6


Jestem zdumiony tym, jak wielu ludzi psuje sobie każdy nowy dzień dniem wczorajszym. Koniecznie muszą do dzisiejszego dnia przenieść dawniejsze porażki, a czyniąc to, wprowadzają dysonans w potencjalnie piękną teraźniejszość.





W ostatnich czasach jesteśmy świadkami wielkiej fali rozwodów czy rozstań wielu par. Co jest tego powodem? Dlaczego tak się dzieje? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Gary Chapman w swojej książce Pięć języków miłości.

Autor w swojej książce stawia tezę, że pary rozstają się i nie potrafią się dogadać z jednego prostego powodu – mówią różnymi językami miłości. To w ogóle możliwe? Jakie to języki? Czym one są? Język miłości to sposoby wyrażania miłości drugiej osobie i sposoby, dzięki którym czyjemu się kochani. Autor wyróżnia ich pięć – wyrażenia afirmatywne, dobry czas, przyjmowanie podarunków, drobne przysługi oraz dotyk, wśród nich wyróżnia także różne dialekty. Gary Chapman daje rady jak je rozpoznać, jak okazywać miłość w innym języku miłości, jak ich się nauczyć, żeby nasza druga połówka czuła się kochana.


5 języków miłości
(Kliknij, aby powiększyć)
Pięć rodzajów miłości to poradnik skierowany głównie do małżeństw, ale jednak jest tez pozycją idealną dla par i singli. Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniem. Książka przewraca spojrzenie na świat do góry nogami uświadamiając to jak różnymi językami miłości się posługujemy. Te języki różnią się przykładowo jak polski i chiński, więc nie dziwmy się jeżeli nie potrafimy się dogadać się z naszym partnerem skoro posługujemy się różnymi językami miłości. Nie jest długa, ale jednak nader treściwa. Autor daje wiele pożytecznych rad, ale jednak nie zasypuje ich lawiną – znalazł taki złoty środek. Rady te małżeństwa i pary mogą wykorzystać przy ratowaniu czy naprawianiu swojego związku lub po prostu sprawieniu, żeby nasza druga połówka czuła się przez nas jeszcze bardziej kochana. Single te rady mogą zastosować w przyszłości i będą wiedzieć jakich błędów mają nie popełniać. Książka warta przeczytania i do wcielenia w życie w swoim związku. Mam nadzieję, że i Was zainspiruje to rozpoznawania i uczenia się innych języków miłości. W warto, bo jest napisana niezbyt skomplikowanym, lekkim i przyjemnym w odbiorze stylem, dzięki czemu łatwiej zrozumieć jej przesłanie;) Do dzieła! Zachęcam do czytania i napełniania „zbiornika na miłość” naszych połówek! Książka prosta, acz genialna w sposobie spojrzenia na sprawę!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:



środa, 9 kwietnia 2014

Stosik kwietniowy (#2/2014)

Dawno stosika nie było;)
Książek się nazbierało, więc czas na zdjęcia;)


Dzienniczek św.s. Faustyny
prezent od znajomej

Magiczna gondola
z biblioteki

Upadłe anioły 
Prawnik z Lincolna
Rany kamieni
Od mojego kochanego Księcia z bajki:*

5 języków miłości
egzemplarz recenzencki od Esprit

egzemplarz recenzencki od  Otwartego

Żołnierze Hitlera 
La Rivista
egzemplarze recenzenckie od Sztukatera

Ksiądz Paradoks. Biografia księdza Twardowskiego
Upolowana za złotówkę w Znaku


Nosiciel
Drapieżcy
Rzeźnik drzew
Sezon burz
Zmiłuj się
Od mojego kochanego Księcia:*


Czytaliście coś?
Widzicie coś dla siebie?
Na co macie chrapkę;)


Przypominam o konkursie;)


sobota, 5 kwietnia 2014

"Amerykański Matoł" Michał Wichowski

Tytuł: Amerykański Matoł
Autor: Michał Wichowski
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Ilość stron: 155
Ocena: 3.5/6


Wyjechałem z miasta i obrałem kierunek na Los Angeles, słońce świeciło mi w oczy, w radiu leciała piosenka „Let it snow”, chłodne powietrze owiewało mi twarz. Czy będzie jutro? Czy nadejdzie dzień, który będzie ostatnim? Kiedy nadejdzie dzień, który będzie ostatnim?




Opowiadania to forma, którą ostatnio lubię coraz bardziej, zwłaszcza dzięki opowiadaniom Schmitta i Pilipiuka. Właśnie dlatego z wielką chęcią sięgnęłam po ich zbiór autorstwa znanego blogera i dziennikarza - Michała Wichowskiego.

Amerykański matoł to zbiór kilku króciutkich opowiadań, których akcja dzieje się gdzieś w Ameryce, a ich bohaterowie są najróżniejsi i poznawani dzięki pierwszoosobowemu narratorowi. Prości ludzie – elektryk, prostytutka, bezdomni… Wszyscy w szarej, amerykańskiej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć… Choć bohaterowie i opowiadania są różne, to jednak jest jeden motyw przywodni –  ich życie.

Amerykański matoł to książka, od której oczekiwałam, że mnie oczaruje i porwie. Szkoda tylko, że się tak zawiodłam. Na okładce można przeczytać:  Autor pozornie prowadzi je utartymi ścieżkami, ale w każdym z opowiadań dociera do zaskakujących wniosków z głęboką autorefleksją i bezlitosną samooceną. O jakże to mylne! Opowiadania są krótkie i opowiadają o życiu, to fakt, ale nie doszukałam się w nich głębszych wartości czy jakiegokolwiek przesłania. Sam opis mnie zaintrygował, tak samo jak pomysł na zbiór opowiadań, ale jednak czegoś mi w nim brakowało. Były bardzo krótkie, bez jakiejś puenty, a ich tytuły wydawały mi się w większości zupełnie nie adekwatne do ich treści. Podobno książka ma pomóc zrozumieć pozornie nieskomplikowany męski punkt widzenia, jednak nie udało mi się po lekturze poszerzyć horyzontów w tej dziedzinie. Podobało mi się to, że narrator był w opowiadaniach pierwszoosobowy – to autorowi wyszło. Styl dość fajny i lekki w odbiorze, ale jednak efekt popsuło kilka literówek, które wkradły się do treści i kuły w oczy. 

Gdy zapadnie zmierzch i wszyscy zamkną się w swoich ciepłych domach, włączą ciepłe telewizory i zjedzą ciepłe kolacje, a potem umyją się w ciepłej wodzie i przytulą do swoich ciepłych miłości, to na pustych ulicach zostaną tylko oni. Bezdomni. Ludzie, którzy nie mają nic oprócz zimnych oczu i marzeń o ciepłym kącie do spania.

Opowiadania to trudna forma literacka i Michał Wichowski właśnie z nią postanowił się zmierzyć jako debiutant, jednak nie do końca się w tym spisał. Może przy kolejnym podejściu do tworzenia autor stworzy coś lepszego. Amerykański matoł ma spory potencjał, fajne pomysły, jednak szkoda, że nie wykorzystane. Naprawdę liczyłam na coś więcej, czytałam, czytałam i w momencie kiedy mogłoby się rozwinąć i pokazać w całej krasie –wielkie bum i z oczekiwań nic nie wyszło.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:



wtorek, 1 kwietnia 2014

"Miasteczko Salem" Stephen King

Tytuł: Miasteczko Salem
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 544
Ocena: 4/6


Zdaje się, że zapomniałeś o doktrynie swego Kościoła, czyż nie tak? Krzyż... chleb i wino... konfesjonał... to tylko symbole. Gdy zabraknie wiary, krzyż zmienia się w zwykły kawałek drewna, chleb w upieczoną mąkę, a wino w kwaśny sok z winogron.





Wampiry, wampiry, wampiry... One są wszędzie i zapewne jak wielu się przekonało wcale nie muszą mieszkać w zamczyskach ani nie żyły w pradawnych czasach. Udowadnia to pisarz zwanego Królem grozy w jednej z jego kultowych i początkowych książek w jego w bibliografii. Mowa o Miasteczku Salem.

Jerusalem to miasteczko położone na północ od Portland, które przez wiele, wiele lat nie słynęło z niczego i niczym szczególnym się nie wyróżniało. Do momentu, w którym nie zaczęły z niego znikać ludzie. W tym samym czasie do owego miasteczka przybywa znany pisarz, który się w nim wychował, żeby napisać o nim owo miejsce, bym nim się inspirować. Czy plotki o tym, że to przez niego zaczęli znikać ludzie są prawdziwe? Co za tym stoi? Ile ludzi musi zniknąć, żeby odkryto co tam się dzieje?

Miasteczko Salem to książka zaliczana do klasyki horroru, choć moim zdaniem nie do końca spełnia swoją rolę – przestraszenie czytelnika. Po raz kolejny po cichu liczyłam, że choć raz Król Grozy sprawi, że na moich plecach pojawią się przysłowiowe ciarki i tu niestety się zawiodłam. Dlaczego? Po raz kolejny mamy do czynienia z pisarzem jako jednym z głównych bohaterów (tak samo jak w Stukostrachach czy Lśnieniu, które jak na razie poznałam tylko dzięki ekranizacji). Tak samo jak po raz kolejny spotykamy grupkę ludzi próbującą uratować świat (jak chociażby w Desperacji czy Komórce). Kolejnym powtarzającym się motywem jest nieduże, prowincjonalne miasteczko. Czyż to już nie zalicza się pod grafomanie, kiedy autor wydaje 1-2 książki rocznie kopiując motywy z poprzednich pozycji? Ale wróćmy do samej książki. Przede wszystkim zawiodłam się na tym, że Miasteczko Salem jest opiewane jako cudowny i wspaniały horror i klasyka gatunku, do której nie można zaliczyć. Brakuje dreszczyku emocji i ciarek przechodzących po plecach czy strachu po lekturze, że mnie coś zaatakuje jak będę szła nocą do toalety bez zaświeconego światła. No i wampiry... Co ciekawe wydawca nie wspomina o tym ani słówka, a dowiedziałam się o tym od mojego Księcia z bajki, który oglądał ekranizację owej pozycji. Pomijając fakt, że za nimi nie przepadam, jak za większością rzeczy, która jest modna i na topie, to sama książka nie jest ani straszna ani zaskakująca. Jest w niej sporo bohaterów, co sprawia że momentami idzie się pogubić, ale generalnie dawałam radę. Ich wykreowanie nie jest złe, choć do arcydzieł się nie zalicza tak jak sama książka. Język, jakim operuje King jest lekki, niezbyt skomplikowany, ale jednocześnie nie przesiąknięty wulgarniejszymi sformułowaniami. Moim zdaniem obyło by się bez kilku opisów, na których książka by nie straciła, a wręcz przeciwnie. Byłaby krótsza i być może bardziej dynamiczna. Zdecydowanie mi czegoś w niej brakuje. Nie wiem do końca czego, ale w każdym bądź razie nie jest to lektura wysokich lotów i jakoś mocno wbijająca się w pamięć. Jej ekranizacji nie widziałam, ale będę musiała nadrobić dla samego porównania.

Podsumowując Miasteczko Salem – nie jest tragiczne, czyta się dość przyjemnie, aczkolwiek nie zmienia faktu, że jest to czytadło, do którego lektury momentami nie chciało mi się wracać z powodu jego przewidywalności i przynudzających opisów. Po prostu średnia;)