niedziela, 24 marca 2013

Przenajświętsza Rzeczpospolita


Tytuł: Przenajświętsza Rzeczpospolita
Autor: Jacek Piekara
Wydawnictwo: Biblioteka akustyczna
Czyta: Janusz Zadura
Czas trwania: 5 h 49 min
Ocena: 1/6 – bez kija nie podchodź




Almaryk Dymała nie zamierzał kończyć na Śląsku, jego ambicje sięgały daleko, może nawet kiedyś, kiedyś, kiedyś do Sejmu bądź Senatu, wiecznych żłobów dla zgłodniałych owieczek Przenajświętszej Rzeczpospolitej.
Jak napisałam w ostatnim poście, podjęłam decyzję o chwilowym zawieszeniu bloga z powodu matury. Jednak od Biblioteki akustycznej dostałam do recenzji audiobooka pt. Przenajświętsza Rzeczpospolita i nawet mimo zawieszenia postanowiłam ją zrecenzować.

Przenajświętsza Rzeczpospolita jest antyutopią znanego pisarza fantasy – Jacka Piekary. Przedstawia ona wizję Polski za jakieś dwadzieścia kilka lat, kiedy nasz Ojczyzna jest oddana zupełnie w ręce Kościoła, ale jednak nie szanuje się tu żadnych świętości. Bohaterów książki jest kilku, w dodatku ze sobą niepowiązanych… Poznajemy żywcem wyjętych z romantyzmu pisarza Konrada Piotra i poetę Atlasa Symbola, mamy łapczywych i zachłannych  przedstawicieli rządów -  posła Lepkiego, senatora Kurdupella, znajdziemy także przedstawiciela duchowieństwa - kardynała Anastazego Pastucha… I przyznam szczerze, że nie mam pojęcia co więcej akcji napisać…
Obywatel ów po pijanemu napluł na medalik z Matką Boską i powiedział, że królową, która tak umiejętnie opiekuje się swoim narodem, tenże naród powinien w podziękowaniu wyjebać w kosmos.

O Piekarze słyszałam dość dużo, a w większości były to opinie pochlebne, więc miałam możliwość zrecenzowania jednej z jego książek – ucieszyłam się. Dostałam płytę, włożyłam do komputera i zaczęłam słuchać, jednak z każdym zdaniem, z każdym fragmentem mój entuzjazm opadał i rozbijał się coraz bardziej. Coś co od razu odrzuca, to fakt, że pozycja jest przesadnie naszpikowana wulgaryzmami, słuchając jej miałam wrażenie, że nie słucham książki tylko czegoś gorszego niż klnących dresów pijących piwo pod blokiem. Język zupełnie nieliteracki i odstraszający. Po drugie – fabuła, zupełnie niespójna, nieciekawa, wręcz nudna jak flaki z olejem. Historie bohaterów w ogóle się ze sobą nie łączą, a ich postacie również nie fascynuje. Jak dla mnie sama książka jest zupełnie niesmaczna i przyznam szczerze, że nie byłam wstanie przez nią przebrnąć. Przebrnęłam przez Lalkę, Cierpienia młodego Wertera i wiele innych lektur, o których wiadomo, że nie są fascynujące. Przenajświętsza Rzeczpospolita jest książką, której nikomu nie polecam, jest to książka, do której nie warto podchodzić bez kija. Zdecydowanie szkoda czasu. Chyba najgorsza książka, z jaką kiedykolwiek miałam styczność, smętna, nudna i jak dla mnie jest to książka bez żadnego pomysłu.

Książkę odsłuchałam dzięki przyjemności


Po tej recenzji blog nadal ZAWIESZONY!!!

czwartek, 14 marca 2013

Pani na domkach

Tytuł: Pani na domkach
Autor: Joanna Pawluśkiewicz
Wydawnictwo: Korporacja ha!art
Ilość stron: 154
Ocena: 2/6


Lądujemy w Chicago, zimno, jedziemy metrem do domu. Nie ma skał, nie ma kanionów. Jest straszny dźwięk kółeczek bagażu na chodniku, dudniący w pustej dzielnicy polsko-meksykańskiej.






Polakom czy Europejczykom USA kojarzy się z dobrobytem, wielu zapewne waży o życiu jak w amerykańskich filmach, wieść życie rozrzutne i pełne kolokwialnego luzu. Wielu marzy o owym amerykańskim śnie i chce się wyrwać z szarej codzienności. O takim życiu też marzyła bohaterka książki pt. pani na domkach.

W książce tej poznajemy młodą Polkę, która jest właśnie główną bohaterką i narratorką tej powieści dokumentalnej. Kobieta jest młoda, świetnie wykształcona, zna kilka języków obcych. Któregoś dnia wyjeżdża w celach zarobkowych do Stanów, żeby pracować tam w mediach dla Polonii i wśród niej szerzyć miłość do ojczyzny i patriotyzm na obczyźnie. Jednak jej amerykański nie trwa zbyt długo. W pewnym momencie zostaje opiekunka dzieci w obozie pracy, gdzie każdy dzień jest podobny do drugiego, codziennie czeka ją mnóstwo pracy, a wymagania pracodawców bardzo wysokie. Po zakończeniu owej służby, wybiera się w podróż po Ameryce, gdzie na każdym kroku spotyka dobrowolnych polskich niewolników, a w nich zauważa wielkie podobieństwo do siebie samej.
To niedobrze dobrowolnie zgodzić się na niewolnictwo. Dlatego trzeba szybko odejść.

Książki korporacji ha!art zawsze sobie ceniłam, czytałam tylko te z serii prozatorskiej, jak chociażby raz.dwa.trzy, drewniany różaniec czy ojciec odchodzi i wywarły na mnie dość spore wrażenie, choć należą do kategorii książek ryjących psychikę. Nawet na półce mam kilka książek z tego wydawnictwa, więc i tą książkę postanowiłam przeczytać. Podeszłam do niej z wielkim entuzjazmem, ale już na koniec praktycznie nic z niego nie zostało. Spodziewałam się niejako większych rozterek kobiety, więcej psychologicznych opisów, a zamiast tego było sporo opisów niepowalających amerykańskich krajobrazów…  Na szczęście książka niedługa i niedroga… Generalnie nie polecam tej książki, trochę szkoda czasu na nią. Inne książki z ha!art polecam z całym sercem, pod warunkiem, że lubicie książki trudniejsze i ryjące psychikę. Tej jednak nie, odpuście sobie.

środa, 13 marca 2013

Desperacja

Tytuł: Desperacja
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 542
Ocena: 3.5/6


Portfel. Są w nim wszystkie Twoje dowody tożsamości. Będą pod ręką na wpadek, gdybyś zapomniał kim jesteś.







Z czym Wam się kojarzy słowo desperacja? Założę się, że nie przyszła Wam na myśl nazwa miasteczka przy pustynnej drodze, potężny, szalony  policjant czy stan Nevada. Przeczytajcie tę książkę, zacznie Wam się z tym kojarzyć. Ja sama jestem właśnie świeżo po lekturze tej pozycji.

Akcja Desperacji dzieje się właśnie w niewielkim, górniczym miasteczku, położonym w samym centrum pustyni, a jego nazwa jest także tytułem książki. Jest opustoszałe, zostały tam pozostawiane w bezładzie budynki, same zwierzęta, takie jak kojoty i myszołowy. W tej miejscowości jest także jeden mieszkaniec, Collie Entragian, który nazywa się jedynym i największym sprawiedliwym w tamtym terenie. Kiedy podróżni trafiają w te okolice spotykają właśnie tego mężczyznę, potężnego i przerażającego. Wszyscy, którzy zostają przez niego złapani są także przez niego więzieni i torturowani. Wszyscy trafiki tu przypadkowo, a teraz łączą siły, żeby pokonać swojego wroga,  owego potężnego i szalonego policjanta. Teraz wszyscy pojmą znaczenie słowa desperacja. Co zrobią? Do czego się posuną, do jakich czynów, żeby pozbyć się wroga? Jak skończy się ta historia?

Życie to jednak coś więcej, niż tylko ucieczka przed bólem.

Jak widać po księciowych stosikach, mój Książe postawił sobie za cel bardzo obficie wzbogacić moją biblioteczkę o książki Stephena Kinga. Desperacja jest właśnie jedną z tych książek. Podchodziłam do niej z dość dużym entuzjazmem i generalnie trochę się zawiodłam. Przyznaję, sam pomysł na książkę ciekawy, kilka osób uwięzionych w opustoszałym miasteczku i próbujący uratować swoje życie i przeciwstawić się złu, ale szkoda, że pomysł niewykorzystany. Podczas czytania Desperacji nie było ani jednego momentu, w którym przeszłyby mi po plecach przysłowiowe ciary. Są momenty pełne napięcia, ale także jest wiele momentów, które się ciągną niemiłosiernie. Język generalnie jest dość banalny i prosty. King jest okrzyknięty mistrzem grozy, lecz w Desperacji jakoś tego nie było widać, którą uważam za dość przeciętną. Nie zachwyca, nie jest książką, nad którą należy się rozwodzić i piać z zachwytu, ale jednocześnie książką lepszą od Komórki. Zdecydowanie nie polecam komuś, kto tak jak ja zaczyna swoją przygodę z twórczością Kinga, który jednak ma to coś, i ciągnie dalej do jego książek. Wytworzył swój styl i pewną powtarzalność, bo tak jak i w Komórce mamy grupkę ludzi, która łączy siły i walczy ze złem. Reasumując, nienajgorsza, acz dość przeciętna i przeciągnięta, można przeczytać, ale są lepsze książki w twórczości Stephena Kinga. A Księciowi dziękuję za ksiażkę:*

poniedziałek, 11 marca 2013

Marcowy stosik księciowy (#4/2013)


Mam Księcia który mnie tak rozpieszcza:*

Infekcja
prezent na dzień kobiet

Cmętarz zwieżąt
Christine
nikomu ani słowa
Czarny pergamin
Niechciane
Czarny dom
bez okazji



niedziela, 10 marca 2013

"Szepty zmarłych" Simon Backett

Tytuł: Szepty zmarłych
Autor: Simon Beckett
Cykl: David Hunter
Tom: trzeci
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 320
Ocena: 5/6

Chociaż nikt nie podał powodu spotkania, wszyscy dobrze wiedzieliśmy, dlaczego tu jesteśmy. Problem, nawet niezwerbalizowany, wywoływał niemal namacalne napięcie w niedużym pokoju.





Wcześniej czytałam Chemię śmierci oraz Zapisane w kościach, autorstwa Simona Becketta, ostatnio miałam chrapkę na kontynuację przygód doktora Davida Huntera, a mój Książe z bajki, jakby czytając w moich myślach, postanowił mnie obdarować właśnie tę książką w dniu Walentynek, a taką ochotę na nią miałam, że nie kazała na siebie długo czekać na półce.

Szepty zmarłych są już trzecią częścią serii do dr.Hunterze, a jej akcja toczy się rok po wydarzeniach opisanych w poprzednim tomie, a ich miejscem jest Amerykański Ośrodek Badań Antropologicznych w Tennessee inaczej nazywany jest Trupią farmą, gdzie David zostaje zaproszony przez swojego przyjaciela Toma. Zadaniem naszego antropologa jest ustalenie przyczyny śmierci mężczyzny znalezionego w jednej z chatek. Ciało jest na dalszej drodze rozkładu niż wskazuje na to czas przebywania ciała w owym domku. Ciało jest zbyt rozłożone, nawet na to, że przebywało w bardzo ciepłym pomieszczeniu. David próbuje znaleźć przyczynę śmierci mężczyzny, który wcale nie okazuje się być osobą, której dane znaleźli. Podczas rozwiązywania zagadki pojawiają się kolejne ciała. Kim jest morderca i czy go znajdą?  Czy antropolog Hunter znajdzie przyczynę śmierci ofiar?  

Simon Beckett
Szepty zmarłych, moim zdaniem, są częścią o wiele lepszą niż Zapisane w kościach. O wiele więcej medycznych szczegółów, choć akcja wcale jakoś nie trzyma mocno w napięciu. Mogłoby dziać się w niej więcej, a wszystko szybciej. Simon Beckett stworzył dość ciekaw klimat, choć według mnie najlepszą częścią z tej serii jest Chemia śmieci, która jest jednocześnie początkiem. Tam jest wszystko zharmonizowane – akcja toczy się płynnie, w sprawnym tempie, odpowiednia ilość wątków i szczegółów medycznych, druga cześć jest jakby spadkiem formy i jakoś nie przemówiła do mnie ani nie zachwyciła. Odniosłam wrażenie jakby w Szeptach zmarłych autor postawił bardziej na antropologię aniżeli na rozbudowaną i trzymająca w napięciu akcję. Tego tu trochę zabrakło. Jak Chemię śmierci i Szepty zmarłych spokojnie można klasyfikować do thrillerów medycznych, tak pozycją Zapisane w kościach  miałam z tym niemały problem. Ale generalnie książka spisała się dość dobrze i jestem ciekawa jak w moich oczach zaprezentuje się Wołanie grobu. Czy polecam? Na pewno pierwszą część radze przeczytać i jeżeli spodoba się Wam ten styl i klimat – spokojnie możecie brnąć dalej.  

Tytuły części serii o dr.Hunterze
Szepty zmarłych
Wołanie grobu

piątek, 8 marca 2013

Irish cream coffie


Kiedyś poszukując inspiracji do urozmaicenia kawy otworzyłam barek, a w nim znalazłam likier Irish cream, który postanowiłam wykorzystać;)
Więc na dziś... Irish cream coffie!


ulubiona kawa
Irish cream - ok 3/4 kieliszka do wódki
mleko i cukier do smaku.

Zaparzyć kawę, dolać likier, ew.zabielić i posłodzić. Świetnie smakuje także schłodzona z kostkami lodu;)

środa, 6 marca 2013

Blask fantastyczny

Tytuł: Blask fantastyczny
Autor: Terry Pratchett
Seria: Świat Dysku
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 236
Ocena: 4.5/6


Mówi się, że cisza jest przeciwieństwem hałasu. Nieprawda. Cisza jest tylko brakiem hałasu. Cisza byłaby straszliwym harmiderem w porównaniu z nagłą, cichą implozją bezdźwięczności, która trafiła magów z siłą wybuchu dmuchawca.




Niedawno mieliście okazję czytać moją recenzję Koloru magii, który był moim spotkaniem z twórczością Terry’ego Pratchetta. Podczas kolejnej wizyty w bibliotece postanowiłam wypożyczyć kolejną część opowiadającą o Świecie Dysku i połknęłam ją równie szybko jak poprzednią.

W Blasku fantastycznym głównym bohaterem po raz kolejny jest nieudolny mag imieniem Rincewind i jesteśmy świadkami pościgu za nim. Stoi za nim szalony mag Trymon, a jego powodem jest jedno z ośmiu najpotężniejszych zaklęć, które utkwiło w głowie Rincewinda, który niestety nie potrafi nad nim panować, a w dodatku został wyrzucony z Niewidzialnego Uniwersytetu. Ten ucieka przed Trymonem, a w jego przygodach towarzyszy mu, poznany w Kolorze magii, Dwuwiat, będący pierwszym turystą na Świecie Dysku. Towarzyszy im także Cohen Barbarzyńca. Rincewind zostaje magicznie ściągnięty z Kosmosu, po to, żeby odzyskać ukryte w jego umyśle Zaklęcie. Po czasie okazuje się, że nasz mag - nieudacznik po raz kolejny przypadkowo ratuje świat. Dlaczego to zaklęcie jest tak ważne? Jakie przygody ich spotkały? Co tym razem Rincewind wykombinował?
Wiadomo, że stwory z niepożądanych wszechświatów zawsze usiłują wtargnąć do naszego, gdyż stanowi on psychiczny, mieszkaniowy odpowiednik bliskich sklepów i lepszych połączeń autobusowych.
Blask fantastyczny jest kolejną książką ze Świata Dysku i muszę przyznać, że powoli zaczynam „wkręcać się” w tę serię. Tak samo jak nad Kolorem magii nie zamierzam piać nad nią zachwytami. Jest to pozycja humorystyczna, pełna satyry, można się przy niej nie raz uśmiechnąć, a Rincewind czy Dwukwiat wzbudzili moją większą sympatię. Po raz kolejny brakowało mi „tego czegoś”, czego sama nie potrafię do końca zidentyfikować. Może rzeczywiście jestem już za stara na takie pozycje? Może powinnam zacząć od środka, od innej podserii? Nie wiem. Generalnie nie jest źle i zamierzam nadal zaprzyjaźniać się ze Światem Dysku, ciekawe jak daleko dobrnę, ciekawe czy dalsze sposoby spodobają mi się jeszcze bardziej, bo jak na razie jest tendencja wzrostowa. Czy polecam? Otóż tak, ciekawy pomysł, trochę satyry, humoru, uśmiechu, czyli sposób na miłe spędzenie wieczoru. Czy są lepsze książki? No znalazło by się coś;) Ale na to nie ma co narzekać.

wtorek, 5 marca 2013

Czerwona gorączka

Tytuł: Czerwona gorączka
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 430
Ocena: 5/6


Wstąpiłem do Akademii Katów, nadrobiłem zaległości. Cholernie fajna ta nowa buda, najbardziej lubię zajęcia z nowoczesnych metod torturowania, eksterminacji dresiarstwa i psychologii skazańców.





Czerwona gorączka jest zbiorem opowiadań Pilipiuka, który dostałam od mojego kochanego Księcia, który postarał się, żeby książka była z autografem. Jednak po lekturze Szewca z Lichtenrade, który średnio przypadł mi do gustu jakoś nie ciągnęło mnie do opowiadań tego autora, ale w końcu zabrałam się za prezent od mojego Skarbka.

Pierwszym opowiadaniem jest tytułowa Czerwona Gorączka, która traktuje o doktorze Pawle Skórzewskim, którego można poznać w zbiorze pt. 2586 kroków, a akcja dzieje się w porewolucyjnym, ogarniętym komunistycznym terrorem Petersburgu. Następne opowiadanie pt. Grucha jest o prześladującej uczniów nauczycielce i… Akademii Katów. Następne – Błękitny Trąd – opowiada o dziwnej chorobie, która zaatakowała ludzi i o krasnoludach. Silnik z Łomży jest o tajemniczym znalezisku, które odkrył pewien dziennikarz, który nie sądził, że historia, którą o nim wymyślił okaże się prawdziwa. Zaś w Zeppelin L59/2 mamy kontakt z samymi duchami. W opowiadaniu pt. Wujaszek Igor pojawiają się współczesne mity i pociągi – widma. Po drugiej stronie jest formą w której jesteśmy świadkami tego że w naszych czasach są także niezbadane obszary magii. A Gdzie diabeł mówi dobranoc ukazuje alternatywną przyszłość futurystycznego zachodu przeciwstawionego zacofanej Europie. Piórko w żywopłocie to kolejne nawiązanie do czasów PRL-u, a Operacja Szynka traktuje o paradoksalnych podróżach w czasie. Ostatnie - Samolot von Ribbentropa – pokazuję Polskę jako największe mocarstwo na świecie.


Autograf na książce
Jak widzimy opowiadania nie są połączone ze sobą fabularnie, jednak pokazują o wiele wyższy poziom aniżeli zbiór Szewc z Lichtenrade. Jak zapewne w każdym zbiorze są lepsze i gorsze tytuły, tak samo i tutaj. Ciekawym pomysłem moim zdaniem jest opowiadanie zatytułowane Grucha, może dość banalne, ale pomysł z Akademią Katów naprawdę świetny! Tytułami również zapadającymi w pamięć są Wujaszek Igor, Silnik z Łomży czy Zeppelin L59/2. Przy opowiadaniu Operacja Szynka pomysł na podróże w czasie jest dobry, ale żeby jej powodem było poszukiwanie mięsa na szynkę w czasach PRL-u, cóż za absurd. Jakby nie było szczytniejszych powodów do podróży w czasie.  Coś co działa jeszcze na plus to naprawdę świetne grafiki Grzegorza Domaradzkiego, które też możecie zobaczyć w mojej recenzji. Generalnie Czerwona Gorączka trzyma poziom, ciekawi, fascynuje… Trochę historii przeplecione fantazją autora – naprawdę elektryzujące połączenie. Chyba jedna z lepszych książek Pilipiuka, które czytałam, chociaż wiem, że ma i trochę osób, którym nie podeszła. Ma lepsze i gorsze momenty, fakt. Rożne opowiadania, z czego w jednym pozwolił nawet dojść do głosu swojej żonie – Katarzynie. Moim zdaniem zbiór godny polecenia. Może nie tak bardzo jak Aparatus, który wywarł na mnie ogromne wrażenie ale warto przeczytać! Teraz trzeba się zabrać za 2586 kroków, które czekają na mojej półce na swoją kolej.

poniedziałek, 4 marca 2013

BFO czyli Bardzo Fajny Olbrzym

Tytuł: BFO czyli Bardzo Fajny Olbrzym
Autor: Roald Dahl
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Ilość stron: 208
Ocena: 6/6


BFO używa niezwykłych wyrazów, ale jest też zwyczajnym olbrzymem. Jest najłagodniejszym olbrzymem, jakiego można spotkać i okaże się najlepszym przyjacielem Sophie. Problem tylko w tym, że nie wszystkie olbrzymy są równie przyjazne... (z okładki)




Kiedy byłam w podstawówce zaczytywałam się w książkach Dahla ile się tylko dało, przeczytałam wszystkie które tylko były w szkolnej bibliotece i ostatnie klasy podstawówki kojarzą mi się właśnie z twórczością tego autora. Dziś chciałabym Wam przedstawić jedną z książek, która wywarła na mnie wrażenia pt. BFO czyli Bardzo Fajny Olbrzym.

BFO została wydana po raz pierwszy została wydana w Polscew 1991 roku jako Wielkomilud, a w 2003 roku już jako BFO. W książce poznajemy Sophie, dziewczynkę z sierocińca, która podczas pewnej bezsennej nocy poznaje olbrzyma, ale wyjątkowego – Bardzo Fajnego Olbrzymia, który zaprzyjaźnia się z dziewczynką i zabiera do swojego świata, do doliny zamieszkałej przez wielkoludy. Myśleliście kiedyś co dzieje się z ludźmi, którzy zaginęli? Otóż tam mieszka kilku olbrzymów ludożerców, poznajemy Dzieciożera, Krwiopijaka, Mięchopycha, Łamignata, Ludzichrupa, Rzeźniaka, Kęsibrzucha, Mięsizjada i Wyżerucha, którzy pożerają zaginionych, czy zjedzą także Sophie? Jak skończy się przyjaźń dziewczynki z olbrzymem? Co ich spotka w dolinie? Jakie przygody przeżyją?

Książkę kiedyś pożyczyłam od koleżanki i nie wiedziałam jak się do niej nastawiać, bo wiedziałam, że większość książki jest napisana językiem, jakim posługuje się BFO, więc mogło to odstraszać, ale jednak wzbudzało to sympatię i uśmiech na twarzy. Język jest prosty, ale z racji tego, że jest to pozycja dla dzieci. Jak dla mnie są książki Dahla są lekturami obowiązkowymi dla 8-12 latków. Wtedy, kiedy zaczęłam czytać BFO, wzbudziła moją wielką sympatię, zapewne gdybym teraz zaczęła ją czytać, czułabym się za stara na tę pozycje. Jednak pomysł na książkę naprawdę świetny, bohaterowie ciekawie wykreowani i genialne ilustracje. Naprawdę książka na wysokim poziomie. Jeżeli macie młodsze rodzeństwo, kuzynostwo lub dzieci w tym wieku – polecam z całego serca. Pozycja obowiązkowa!

piątek, 1 marca 2013

Drapieżcy

Tytuł: Drapieżcy
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Prima
Ilość storn: 320
Ocena: 3.5/6


Przeznaczenie, jak pan miał okazję się niedawno przekonać, nie jest niezmienne. (…) Nasz los zawsze spoczywa w naszych rękach, drogi panie. Jedynym paradoksem jest to, że nie staramy się zmienić naszego życia wtedy, kiedy jeszcze możemy.





O twórczości Mastertona czytałam już dość dawno, często gdzieś przewijało mi się jego nazwisko, do tego widziałam półki w bibliotece uginające się od jego książek, więc podczas ostatniej wizyty w owym magicznym miejscu postanowiłam wypożyczyć jakieś pozycje Mastertona. Wybór padł właśnie na Drapieżców.

Podczas akcji książki przenosimy się na wyspę Wight, gdzie poznajemy Davida Williamsa, który jest ojcem samotnie wychowującym swojego siedmioletniego syna. Na wsypie odkrywają zaniedbany sierociniec w wiktoriańskim stylu o nazwie Fortyfoot House, a wokół niego jest mnóstwo grobów dzieci, które zginęły w krótkim czasie. Wszystko wskazuje na to, że wszyscy wychowankowie owego domu dziecka umarli, jednak nigdzie nie ma żadnych grobów jakiś wychowawców, jakichkolwiek osób dorosłych. David postanawia wyremontować ów tajemniczy budynek, o którym nikt w okolicy nie chce rozmawiać. Jakie sekrety on skrywa? Co tam się stało? Dlaczego wszystkie dzieci zginęły? Okazuje się, że praca tam nie jest wymarzonym wakacyjnym zajęciem, a David odkrywa tajemnice tego miejsca zbyt późno i zostaje wplątany w cały ciąg makabrycznych wydarzeń… Jakich? Tego już zdradzać nie będę.

Po lekturze Drapieżców mam bardzo mieszane uczucia i nie wiem co o niej myśleć. Przez jakieś 2/3 książki akcja była jak dla mnie trochę rozwleczona i niezaskakująca. Dopiero później zaczyna się coś dziać i rzeczywiście ciarki po plecach mogą przelecieć. Ale to dopiero pod koniec, co wcześniej może skutecznie zniechęcić do jej czytania. Język nie powala, zwłaszcza, że stosunkowo niedawno skończyłam czytać książkę Lovecrafta pt. Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści i ciągle jestem pod wrażeniem wykorzystanych tam pomysłów i tego, jakim stylem została napisana. Masterton przy tym jest prawdziwym przeciętniakiem. Końcówka, właśnie owe tajemnicze wydarzenia z sierocińca, są naprawdę dość dobre, co jest największym plusem dla książki. Wcześniej jednak miałam wrażenie jakbym czytała jakąś obyczajówkę, a nie literaturę grozy. Czy polecam? Ostatecznie książka mnie nie zachwyciła, początek wręcz odstraszał i zniechęcał, później się rozkręciło, a ja ciągle nie wiem co niej myśleć. Generalnie jak dla mnie dość przeciętna (poza końcówką). 

Grzane piwo na koniec zimy;)


Zima zbliża się ku końcowi, a ja dopiero teraz odkryłam bardzo dobry sposób na rozgrzanie i teraz Wam polecam na rozgrzanie... kufel grzanego piwa;)


0,5 litra jasnego piwa
2 łyżki miodu
8-10 goździków
szczypta mielonego imbiru
szczypta cynamonu

Piwo przelać do niedużego garnuszka, dodać do niego miód, rozgniecione goździki, imbir i cynamon, podgrzać i podawać w kuflach z grubego szkła (taki jak na zdjęciu).